Dawno, dawno temu… za górami, za borami, w stumilowym lesie żył sobie Kubuś. I przyjaciele. Czasem wpadał tam mały Krzyś, który spędzał z nietypowymi zwierzakami każdą wolną chwilę. Ale Krzyś dorósł. Już nie był słodkim chłopcem, który robił NIC. Robił karierę w fabryce. Dawno już zapomniał jak być dzieckiem. Że balonik może sprawić mnóstwo radości. Że można usiąść na pieńku i czekać na zachód słońca. Że gdzieś w lesie mogą czaić się hefalumpy. Że jak dopada cię samotność, to zawsze możesz liczyć na przyjaciół.
– Skąd wiedziałeś, że to ja?
– Po oczach
„Krzysiu, gdzie jesteś”, to ten typ historii, która próbuje nam opowiedzieć, co było dalej, gdy zamknęliśmy stronice ulubionej książki z dzieciństwa. Co się stało z Krzysiem, gdy ten dorósł, a co z Kubusiem, gdy ten został bez najlepszego przyjaciela. A to, jak się potoczyły losy najsłynniejszego chłopca można sobie łatwo dopowiedzieć… Stało się z nim dokładnie to, co dzieje niemal z każdym dorosłym, gdy ten zaczyna wkraczać na swoją własną ścieżkę zbudowaną z codziennych problemów.
Krzyś, a raczej Krzysztof ma już trochę lat na karku, piękną żonę, cudowną córkę, mieszkanie i pracę (stosując współczesne słownictwo był managerem albo dyrektorem ds sprzedaży, co kto woli). Lecz jak to po wojnie, tak i tu, fabrykę walizek, w której pracuje Krzyś dotyka kryzys. No bo kto tak naprawdę potrzebuje walizek, gdy ledwo wojna się skończyła i nie ma pieniędzy, i czasu na takie fanaberie., czyli zwyczajne… wakacje. Syn właściciela tego przybytku stawia przed bohaterem trudne zadanie – musi znaleźć sposób jak zaoszczędzić 20%, by fabryka mogła nadal funkcjonować. Ma na to… ledwie weekend. I to weekend, który miał spędzić z córką na wsi, w swoim domu z dzieciństwa. I jak to bywa, wszystko się sypie. Żona się gniewa, córka smuci, a pracownicy z przerażeniem czekają na kolejne decyzje „góry”. A do tego wszystkiego namolny sąsiad czyha by zagrać w partyjkę kart.
W takich chwilach możesz liczyć tylko na przyjaciół. Tylko… co jeśli nie masz żadnego? A może masz, tylko już dawno o nich zapomniałeś. W tym trudnym momencie krzyżują się ponownie drogi Kubusia Puchatka i Krzysia. Zaczyna się wspólna podróż, podczas której to właśnie dorosły Krzyś ma odnaleźć w sobie małego, ciekawskiego chłopca, który wpadał na herbatkę do stumilowego lasu.
– Ja chcę balonik
– Ale balonik nie jest Ci potrzebny, Kubusiu
– Wiem, że nie jest potrzebny, ale bardzo chciany.
Spotkanie Kubusia w dorosłym życiu to jak kubeł zimnej wody. Krzyś zaczyna dostrzegać więcej. A więcej to nie znaczy, że nagle wpadnie na genialny pomysł jak uratować fabrykę. Znaczy to też, ale tak naprawdę odkrywa to, co liczy się w życiu najbardziej. Przyjaciele. Rodzina. Czas, którego nie odzyska, jeśli właśnie teraz nie zadba o najbliższych. Kubuś, swym dziecięcym spojrzeniem, przypomina mu o drobnostkach, o błahostkach, o rzeczach, które pozornie nie są ważne dla dorosłego uwikłanego w „dorosłe” problemy, ale są najważniejsze dla drugiej osoby, być może dla tej mniejszej, być może dla żony, a być może dla niedźwiadka o małym rozumku.
Sztuka dla dzieci? Odkrywaj ją razem z dzieckiem z książką „Kim jest artysta?”
Film bazuje na oklepanym schemacie, w którym rodzic jest tak zapracowany, że nie ma czasu dla swojej rodziny. Z jednej strony robi to przecież właśnie dla nich, ale jednocześnie ich kosztem. To takie błędne koło, w które wpadamy, gdy zaczynamy pracować i harujemy, by zapewnić byt naszym dzieciom. I jak to bywa w takim filmie, dorosły dostrzega swoje błędy i próbuje naprawić relacje. Oczywiście musi się to wydarzyć po jakimś triggerze. A najlepiej kilku, które składają się na piękny ciąg przyczynowy, tworzący nowe JA. Jak w przypadku „Krzysiu, gdzie jesteś”.
Jako rodzic, który wychował się na książce Kubuś Puchatek i wieczorynce od Disneya, nie mogłam przejść obojętnie obok tego filmu. Kilka razy się popłakałam ze wzruszenia, wielokrotnie zaśmiałam. Szczególnie jedna scena uruchomiła we mnie lawinę emocji, przez które spociły mi się oczy… Gdy Madeline, córka naszego bohatera, szykuje się do spania i prosi Krzysia-tatę, o przeczytanie książki na dobranoc. I już wyciąga spod poduszki jedną wybraną, gdy tata sięga po tytuł (już sama go nie pamiętam), mocno historyczny, mocno naukowy. Taki, jakiego dziecko zdecydowanie nie chciałoby słuchać na dobranoc…
Scenariusz, choć opierający się na znanym motywie, to jednak został rozpisany bardzo dobrze, wykorzystując znane małym czytelnikom rekwizyty i odniesienia. Jest rozbrykany Tygrysek, jest bojaźliwy Prosiaczek, jest depresyjny Kłapouchy. Jest słynna dziura na Hefalumpy (czy jak to woli książkowo – słonie). A nawet paczka przyjaciół wybierze się na pełną wrażeń ekspedycję. Co prawda, jest to przygoda krótka i nie jest najważniejsza w filmie, to jednak stanowi całkiem miły dodatek. Ale najbardziej wygrywają tu dialogi, szczególnie te puchatkowe. Takie książkowe. Tak idealnie wpasowane i komentujące rzeczywistość.
„Krzysiu, gdzie jesteś” może i gra trochę na sentymencie. Może i wykorzystuje wspomnienia z dzieciństwa. Może i samo aktorstwo jest po prostu zwyczajne, ale jako całość broni się bardzo dobrze. Jest to idealna pozycja dla całej rodziny, w której nie ma wrzeszczących i latających z szabelką kotów, nie ma animacji przyprawiającej o zawrót głowy, jest za to piękna opowieść o sile przyjaźni i rodziny.
Oglądaliśmy razem z naszym 8-letnim synem. I każde z nas było zachwycone filmem.
Zobacz, gdzie obejrzeć film