Czy odwieczni wrogowie mogą stanąć ramię w ramię, zewrzeć szyki, by pokonać innego, jeszcze groźniejszego rywala? Trzeci sezon Cobra Kai zostawił nam nadzieję, że jednak Lawrence i LaRusso dojrzeją do tego, by razem prowadzić dojo, a przynajmniej ze względnym spokojem wychowają i przygotują do turnieju młodych adeptów sztuk walki.
Tym bardziej, że zakład z Kreesem to sprawa honoru. Dla każdej strony. Wydawałoby się więc, że wszystko, co złe zostało za Johnnym i Danielem. Myślicie jednak, że twórcy tak łatwo porzucili małą wojenkę ciągnącą się od lat nastoletnich? Oczywiście, że nie. Tym bardziej, że wspólny wróg jednoczy tylko na chwilę, a niewyjaśnione z przeszłości nieporozumienia, zaszłości, które nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wciąż tkwią, uśpione jedynie przypływem adrenaliny i wizji podobnego celu.
Przed LaRusso I Lawrencem stoi nie lada wyzwanie. Jak znaleźć wspólny język, gdy obaj tak bardzo się różnią i wbrew pozorom widzą tylko własny czubek nosa? Obaj próbują dominować, żaden nie uznaje sztuki kompromisu i swój styl uważa za jedyny słuszny. Oczywiste, że w którymś momencie musi dojść do wybuchu. Sezon 4 to więc wciąż przepychanki pomiędzy niedojrzałymi dorosłymi, ale i nasilający konflikt pomiędzy nastolatkami.
Cobra Kai, czyli szukanie balansu
I ten konflikt wcale niełatwo wyciszyć, jeśli nie widać żadnego wzoru do naśladowania. Jeden, drugi czy trzeci sensei kipią od negatywnych emocji. Nie potrafią zrobić kroku wstecz, odpuścić, pokazać, że czasem nie warto brnąć za wszelką cenę w udowadnianiu swojej racji. Że nawet zwaśnione strony mogą znaleźć wspólny język, a przynajmniej osiągnąć balans.
Bo balans to słowo klucz tego sezonu. Wielokrotnie powtarzane przez LaRusso. Balans, który potrzebny jest w walce jak i w życiu. LaRusso sam jeszcze nie widzi jak ważne jest nie tylko wycofywanie i obrona, ale czasem i postawa waleczna, pozwalająca przejąć kontrolę nad swoim życiem. Nie dostrzega korzyści w połączeniu stylów walki, nie dostrzega, że nie chodzi tylko o balans ciała, ale również balans w wykorzystanych technikach. Nie bez przyczyny w chińskiej filozofii pojawia się symbol yin i yang – dwóch przeciwnych sił, dobra i zła, które wzajemnie się uzupełniają, a nie wykluczają. Można by rzecz, że zrozumienie prawdziwego znaczenia słowa balans stało się clue całego sezonu. Obaj trenerzy muszą dostrzec jak istotne jest wspólne zjednoczenie i pokazanie innej, niekoniecznie tylko znanej im drogi.
Cobra Kai, czyli jak być dobrym ojcem i senseim
Jednocześnie, jeszcze mocniej niż ostatnio, wybrzmiewa relacja ojciec-dziecko, a w szczególności, gdy ojciec jest również nauczycielem. Ojciec, niekoniecznie biologiczny, lecz mający silną więź ze swoimi podopiecznymi. Na tyle silną, że owa relacja staje się kulą u nogi w relacjach trenerskich i uniemożliwia obiektywne spojrzenie na potrzebny treningowe swoich uczniów. Obu ról nie da się rozdzielić, ale jednocześnie bardzo trudno w nich odnaleźć balans. W czwartym sezonie pogłębia się nienawiść Robby’ego do Johnny’ego, Johnny pogłębia relację z Miguelem, ale jednocześnie staje się zazdrosny o opiekuńczość LaRusso w stosunku do chłopaka. Z kolei Danielowi coraz trudniej znaleźć wspólny język z własną córką, od której wymaga pewnego rodzaju podporządkowania, nie rozumiejąc jej fascynacji stylem prezentowanym przez szkołę Johnny’ego.
Jak stać się katem? Obejrzyj Obiecująca. Młoda. Kobieta!
To, co mnie cieszy w tym serialu, to fakt, że nikt nie jest wybielany, ale też nadmiernie eksponowany jako zły. No dobrze, oprócz jednego wyjątku, czyli starego przyjaciela Kreesa i kolejnego wroga Daniela. Choć i nawet w tym przypadku jesteśmy w jakimś stopniu i do pewnego momentu zrozumieć motywacje. Dlatego też dziękuję twórcom za to, że poświęcono Tory więcej czasu antenowego i pokazano ją nie tylko od tej negatywnej, agresywnej strony. To, co wcześniej było sygnalizowane (jej trudna sytuacja rodzinna), teraz zdecydowanie wybrzmiewa. Nikt tu nie jest dobry, nie jest zły. Każdy może z ofiary stać się katem, a z kata przemienić się w ofiarę. I że ta granica jest bardzo cienka. Na tyle cienka, że nawet często nie zdajemy sobie sprawy, kiedy ją przekraczamy. Jednocześnie przekroczenie tej granicy ma swoje uzasadnienie. Nie ma tu też prostych, jednoznacznych ocen bohaterów. A gdy nadchodzi wielki finał, tak mocno wyczekiwany turniej, trudno powiedzieć komu chce się kibicować. Bo każdy z tych dzieciaków zasługuje na zwycięstwo. Nawet walka Tory z Sam nie jest oczywista i daleko jest się od stawania po jednej ze stron. Nawet znając stawkę zakładu.
Barney Stinson z „Jak poznałem Waszą matkę” byłby zachwycony. Bo to wreszcie znienawidzeni bohaterowie dostają swoją szansę i zaczynają grać pierwsze skrzypce. Ale przede wszystkim stają się pełnokrwistymi postaciami, które owszem, podejmują złe decyzje. Nie są to już jednak decyzje, które tak łatwo ocenić. Z resztą, my jako widzowie, uwielbiamy czarne charaktery. Postacie, które teoretycznie powinny być znienawidzone, zyskują szerokie grono wielbicieli. Wystarczy przypomnieć sobie „Dextera”, który mierząc się ze swoim mrocznym pasażerem, zabijał przestępców największego kalibru, pracując jednocześnie w policji.
Oczywiście, długi czas tak budowano filmy. Ten był dobry, ten był zły. Musiał być bohater, musiał być antagonista. I czasem się to sprawdza, lecz świat nigdy nie jest czarno-biały. Nawet biorąc ostatni film z Avengersami, gdzie Tanos użył rękawicy, by zabić połowę wszechświata, był przekonany do końca, że postępuje słusznie. A jego argumentacja wcale nie była pozbawiona logiki. Tyle że kierował się chłodną kalkulacją. Nie emocjami.
Nie oddalając się jednak od tematu, „Cobra Kai” w czwartym sezonie to pokazanie, jak w prawdziwym świecie trudno o łatwą i oczywistą definicję dobra i zła. A może nie tyle samego dobra, co bardziej samych decyzji „czarnych” charakterów.
Cobra Kai, czyli antagonista na horyzoncie
Inna sprawa, że w serialu, podobnie jak i we wcześniejszych sezonach, wykrystalizował się antybohater. Postępujący brutalnie, bez skrupułów, będącym kimś na kształt Jokera, tyle że w bardziej realnym świecie, bardziej realnym niż Gotham. Tym antagonistą jest Terry, którego oryginalnie mogliśmy poznać w trzeciej odsłonie Karate Kid. Thomas Ian Griffith, który wciela się po raz kolejny w złoczyńcę wśród karateków, jest postacią bardzo złożoną i również ona, choć mająca swoje bardzo mroczne oblicze, została ukształtowana przez traumatyczną przeszłość. Początkowo wydaje się, że ma być przeciwwagą dla Kreesa i jego dość agresywnych metod. Okazuje się jednak, że uporządkowany świat Terry’ego bardzo łatwo zburzyć, a traumy, słabości i pierwotne instynkty, pewnego rodzaju szaleństwo, powracają. Co więcej, aktorsko Griffith wypada najlepiej. Jest to postać doskonale zagrana i ograna, a każda z masek czy twarzy Terry’ego wypada bardzo naturalnie.
Siłą Cobra Kai jest jego scenariusz i prowadzenie postaci przez kolejne sezony. Twórcy potrafią zaskoczyć. Nie wybierają oczywistych rozwiązań, ale co ważniejsze, są to rozwiązania, które są logiczne i rzeczywiście wynikają z charakteru czy nagromadzonych sytuacji w serialu. Gdy obstawiałam możliwe zakończenia sezonu, okazało się, że trafiłam tylko w minimalnym stopniu, czym serial zyskał jeszcze bardziej w moich oczach.
Nie jest to produkcja pozbawiona wad. Aktorsko jest to co najwyżej średniak z kilkoma wyróżniającymi się kreacjami. Osobiście jestem fanką Williama Zabki, czyli serialowego Johnny’ego Lawrence’a. O Thomasie już wspominałam. Na uwagę zasługuje również kolejna nowa postać, Kenny, grany przez Dallasa Younga, który w serialu trafia pod skrzydła Robby’ego. Jego przemiana z ofiary w kata jest rewelacyjna. Niezmiennie uwielbiam Jacoba Bertranda, czyli Hawka.
W serialu pojawia się kilka patetycznych dialogów i chwil, które powtarzane z uporem maniaka, ostatecznie drażnią. Ale ok, rozumiem, taka konwencja, taki oryginał. Niemniej mogło być tego ciut mniej. Nikt by nie stracił, a same dialogi zyskałyby jeszcze więcej.
Za to zupełnie odmieniły się sceny walk. Jakże się je teraz ogląda! Tak jak w poprzednich odsłonach były one nieco chaotyczne, słabo wyreżyserowane, tak teraz sam turniej wypada rewelacyjnie. Wciąż jestem pod wrażaniem walki pomiędzy Hawkiem a Robbym, która trzyma w napięciu do samego końca, a choreograficznie jest najbardziej dopracowana.
Cobra Kai sezon 4 kończy się tak, by oczywiście widzowie czekali z niecierpliwością na kolejny sezon. Już teraz wiadomo, że w kolejnym powróci rywal Daniela LaRusso, nie mówiąc już o tym, że sami fani mnożą teorie na kolejnych bohaterów. Wśród nich wymieniana jest chociażby Hillary Swank, która zagrała w Karate Kid IV, a która wymieniana jest jako kandydatka na matkę Tory. Co przygotowali dla nas twórcy? Z pewnością nic oczywistego, dlatego ja już z niecierpliwością czekam na 5 sezon.
Serial Cobra Kai obejrzysz na Netflix