„To jest właśnie najpiękniejsze w obrazie. Że można się wgłębić w tę poboczną historię.” – wywiad z Gabrielą Gorączko

  5 lipca, 2021

Niektórzy są urodzonymi mówcami. Niektórzy pisarzami. Ale są też i tacy, co świat widzą za pomocą obrazu. Gabriela Gorączko, z którą miałam przyjemność rozmawiać, podkreślała przez cały czas, że nie lubi opowiadać, woli słuchać. Gdy jednak mówiła o swojej pasji, o ilustracjach, folku, odniosłam zupełnie inne wrażenie. Z przyjemnością słuchałam o książkach, które ilustrowała, o kobietach, o emocjach, o ich walce, o folkowej misji. O kolejnych projektach i inspiracjach.


0

Nim przeszłyśmy do części właściwej, artystka zdradziła, że od zawsze kochała ilustracje. I to właśnie ta część działalności sprawia jej najwięcej frajdy. Pomimo że początkowo myślała, że życie zawodowe zwiąże zgodnie z ukończonymi kierunkiem studiów: reklamą, brandingiem. Ale przecież jak wiemy – życie rzadko podąża jednym torem…

Zacznijmy od książek. Jakiś czas temu wydałaś książkę „Leśna sprawa”. Czytałam artykuł Agaty Passent, która zachwycała się Twoimi rysunkami. Niestety sama jeszcze nie miałam książki w rękach, stąd starałam się znaleźć zdjęcia wnętrza i już wiem, że na pewno kupię ją mojemu synowi. Czy mogłabyś w skrócie opowiedzieć o czym jest książka?

Książka jest o dwóch zwaśnionych rodach: borsukach i bobrach, które co jakiś czas ze sobą walczą. Walki stały się już tradycją, a przerywane są jedynie feriami zimowymi. Tak naprawdę już nikt nie pamięta, o co tak naprawdę toczyły się boje. Wojna pomiędzy tymi dwoma rodami pokazuje, że trzeba mieć do siebie wzajemny szacunek. A do każdego wroga, który znajdzie się na twojej drodze, trzeba podejść ze szczególną uwagą. Książka porusza historii, wykorzystane są trudniejsze, pradawne słowa.

Kto wyszedł z pomysłem stworzenia książki? Zalążek zwaśnionych rodów narodził się u Ciebie czy to raczej Tomasz Kędra wyszedł z inicjatywą, a Ty zajęłaś się warstwą wizualną?

Bardzo chciałam zostać ilustratorką, tylko że sama rzeczywistość okazała się trochę inna. Musiałam nauczyć się rzeczy, które pozwoliłyby mi zacząć zarabiać i utrzymać się. Jednak ilustracja cały czas mocno we mnie siedziała. Na warsztatach muzycznych poznałam Tomka Kędrę i bardzo mi się spodobało to, w jaki sposób potrafi opowiadać. Dla mnie samej opowiadanie jest trudną sztuką, ponieważ mam ogromny chaos w głowie, a ilustracja pomaga mi ten chaos poukładać.

Wracając jednak do Tomka, bardzo mi się podobało, że potrafi zbudować opowieść w dwie minuty. I w krótkim czasie stworzyć niesamowitą historię, w której możesz od razu się zanurzyć. Zaproponowałam mu, aby kiedyś spróbował napisać dla mnie tekst, a ja zilustruję i wyślę na konkurs. I tak też się stało. Nie minęło kilka dni, a już miał pewną koncepcję na opowieść. Powiedział mi, że będzie to historia o wojnie pomiędzy bobrami a borsukami. Gdy zaczęłam się zagłębiać w opowieść, to poczułam, że jest to coś niesamowitego.

Na początku stworzyłam ilustracje wektorowe. Książka powstawała pod konkurs, więc nie było dużo czasu. Z resztą okazało się, że tym razem nam się nie udało. Nie poddałam się jednak. Podeszłam więc do projektu na nowo i stworzyłam ilustracje tak dokładne, jak dokładny jest tekst. Pokusiłam się też o formę tradycyjną, czyli rysunek.

Chwilę przed oficjalną częścią naszej rozmowy, wspomniałaś, że nie każdy umie pracować z tekstem, kiedy tworzy ilustracje. Nie czujesz się wtedy ograniczona? Czy wręcz przeciwnie, tekst tak Cię inspiruje, że tworzysz jeden rysunek za drugim?

To jest właśnie wspaniałe, że tekst pobudza moją wyobraźnię tworząc następne historie. Gdy czytam książki stają się dla mnie inspiracją, kreują w mojej głowie kolejne obrazy. Każdy z nas po przeczytaniu powieści ma swoje własne spostrzeżenia, dopasowuje historię pod siebie. I ja też tak mam. Tak naprawdę interpretuję tekst na swój sposób, dodaję coś od siebie, swoje przemyślenia. Choć nie zawsze widać je na pierwszy rzut oka. Z jednej strony ilustracje wydają się być super dopasowane, ale jednocześnie mają poukrywane pewne smaczki, widoczne choćby w emocjach czy symbolice, na przykład w ornamentach. To jest właśnie najpiękniejsze w obrazie. Że można się wgłębić w tę poboczną historię.

„Leśna sprawa” to tylko jedna z książek, które ilustrowałaś. Jest już bowiem i druga: „Bylejaczek”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że obie łączy przyroda, natura. Główny bohater, chłopiec trafia… do lasu. Czy to przypadek, że w obu książkach przyroda odgrywa ważną rolę czy jednak zamiłowanie do przyrody jest w Tobie mocno zakotwiczone?

Myślę, że w sumie to i to. Choć gdy tak się nad tym teraz zastanawiam, to jednak nie był to przypadek. Po wydaniu „Leśnej sprawy”, wydawnictwo wiedziało już jak wygląda ze mną współpraca, jaki prezentuję styl, jak przykładam się do pracy. Po pewnym czasie zaproponowali mi zilustrowanie „Bylejaczka”.

Wydaje mi się, że obie dobrze ze sobą współgrają. W „Leśnej sprawie” pojawia się człowiek, który chce zaburzyć życie zwierząt. W „Bylejaczku” też tak jest, tylko tym razem jest to ingerencja dużo łagodniejsza. Ale też są i pewne łączące je smaczki. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w „Bylejaczku”, na piżamie chłopca pojawia się lis, który jest na okładce „Leśnej sprawy”.

Jednocześnie książki dają różne perspektywy. W jednej dziecko może porównać siebie do dorosłych: jak się zachowują i jak potrafią zaburzyć życie zwierząt swoją chciwością. W drugiej patrzy już z perspektywy mu bliższej, dziecka, które chce zawładnąć życiem zwierząt. Ale z obu książek słychać wyraźnie jeden głos: że nie warto, bo natura ma swoje prawa i człowiek źle na tym wyjdzie łamiąc jej zasady.

Obie książki nadają się i dla dorosłych, i dla dzieci. Cieszę się, że właśnie przez książki, przez sztukę mam na to choć mały wpływ. Tym bardziej, że świadomość młodych osób, naszego pokolenia jest zupełnie inna niż naszych rodziców i dziadków, czego doświadczam praktycznie codziennie mając kontakt z ludźmi. I mam taką cichą nadzieję, że ta świadomość będzie się coraz bardziej zwiększać.

W podejściu do natury, do przyrody?

Do natury, do ludzi, do siebie. Chociaż niestety, obecnie, w czasie pandemii, pojawia się bardzo dużo hejtu w sieci, złości, którą polityka jeszcze podkręca, to jednak mam cichą nadzieję, że jak to ucichnie to ludzie znów będą dla siebie życzliwi. Pomijając pandemię od dłuższego czasu obserwuję to co się dzieje, jak kobiety stają się mocniejsze, dbają o siebie, o swoją psychikę, jak ludzie zaczynają uczęszczać na warsztaty z psychologii, starając zrozumieć siebie i innych, to może za kilkadziesiąt lat
może będzie lepiej, milej 🙂 Wtedy i natura odżyje.

Przygotowałaś cykl zachęcający kobiety do tego, aby dbały o siebie, o
swoje zdrowie. W zeszłym roku zorganizowana była wystawa plenerowa z Twoimi grafikami. Skąd w ogóle pomysł na realizację takiej tematyki? Tworzyłaś na zlecenie czy wynikało z Twojej wewnętrznej potrzeby?

Temat całkowicie wypłynął ze mnie. Po realizacji projektów odnoszących się do sztuki tradycyjnej, ludowej, zaczęłam odczuwać potrzebę dotarcia do ludzi nieco inną formą, czyli plakatem. Potrzebowałam nowoczesnej formy, ale wciąż wykorzystując to, co jest mi bliskie: tradycje polskie i kulturę dawną. Połączyłam więc folk ze współczesnym kontekstem, szacunkiem i walką o siebie, budzeniem w sobie dzikiej kobiety, która w nas
wszystkich głęboko siedzi. I chyba to mi się udało, ponieważ w trakcie trwania wystawy kobiety bardzo dobrze reagowały na plakaty.

Ale projekt ma też i inną historię. Wystawę przygotowałam w październiku, a jak się chwilę później okazało, ulicą Szewską we Wrocławiu, na której były rozwieszone plakaty, przechodził Ogólnopolski Strajk Kobiet. Wystawa znajdowała się w przestrzeni otwartej, więc plakaty cieszyły się dużym zainteresowaniem.

Ogólnie projekt powstawał z myślą o zwróceniu uwagi na zdrowie psychiczne kobiet jak i też zdrowie swojego ciała. Skupiałam się tylko i wyłącznie na tym. Zupełnie nie miałam na myśli strajku. Tym bardziej, że w momencie, gdy je tworzyłam, nie była to sprawa tak
nagłośniona. A dziś, z perspektywy czasu można pokusić się też i o taką interpretację. W końcu zdażyło się kilka osób, które w nich odnalazły to, o co walczył Strajk.

Zdecydowanie można. Gdy przeglądałam te plakaty, spojrzałam na rok w którym zaczęłaś je publikować, to i mi nasunęła się taka interpretacja. Rok 2020 to rok walki kobiet. Także o zdrowie psychiczne i fizyczne. Twoje prace idealnie się w to wpisały, nawet jeśli nie są dosłownie związane z hasłami wykrzykiwanymi na strajkach. A jednocześnie fajne jest to, że plakaty nie są agresywne w swoim przekazie.

Stworzyłam też kilka plakatów po tych wydarzeniach, ale nie dodałam ich do sprzedaży. Nie chcę zarabiać na cierpieniu kobiet. To, co stworzyłam na strajk, było darmowe i można było ściągnąć z mojego Instagrama.

Wracając jednak do poprzednich plakatów i podjętej w nich tematyki zdrowia. My, jako kobiety jesteśmy bardzo narażone na różne choroby. Jakakolwiek infekcja może mieć poważne konsekwencje. I na tym mi najbardziej zależało, by uwypuklić ten problem. W tych wszystkich obowiązkach domowych i wychowaniu dzieci, kobiety nie znajdują czasu
dla siebie. Nawet aby pójść do lekarza, regularnie się badać. A przecież wraz z upływem lat te choroby się rozwijają. A to tylko jedna strona. W czasach, gdy cały czas przesiadujemy w domu, należy też zadbać o swoją wewnętrzną, psychiczną higienę. Aby znaleźć czas, by zwolnić, by skupić się na emocjach, nawet tych złych, które zdarzają się choćby przy miesiączce. To jest bardzo obszerny temat, który cały czas zgłębiam. Zdarzało się czasami, że sama siebie nie rozumiałam. Dlaczego mam zły humor? Co się ze mną dzieje? Starałam się znaleźć odpowiedzi. A przecież jak pojawia się złość, to po prostu trzeba ją wyrzucić (nie na kogoś) i nie trzymać w sobie. Wydaje mi się, że są to bardzo ważne kwestie, o których czasem niestety zapominamy.

Czy w takim razie cykl pozostaje otwarty? Będziesz dokładała do niego kolejne prace?

Myślę, że tak. Choć pewnie poruszę również tematykę relacji ludzkich, jako że jest to również istotne zagadnienie. Wchodzenia jednej osoby w drugą i władania jej charakterem. Ten temat już trochę poruszałam w pracach ludowych dotykających tradycji. Kiedyś kobiety były przeznaczone do pola, robienia dzieci i gotowania. Teraz mamy wybór, choć władza próbuje nam utrudnić funkcjonowanie.

I tak jak w „Leśnej sprawie”, tak i tutaj tradycje władają naszym życiem, a jednocześnie powoli zapomnimy, o co w tym wszystkim chodziło. W swoich ilustracjach poruszam ten temat. Na przykład, to, że rodzice wybierali partnera swoim córkom. Jak zdarzyła się wpadka, to oczywiście konieczny był ślub, bez patrzenia czy kocha się tą drugą osobę czy nie. Współczesne kobiety są silniejsze, mają swoje zdanie, potrafią powiedzieć nie, potrafią powiedzieć, że nie chcą mieć dzieci. I to jest wspaniałe, że pomimo istniejących tradycji i zasad, potrafią się temu przeciwstawić. Strajk udowodnił, że jesteśmy silne.

I tylko żeby to nie zniknęło.

No właśnie. Nasze społeczeństwo ma krótką pamięć. Każdy wraca do swoich obowiązków, a trzeba to w końcu przełamać.

Powoli zbliżamy się do rdzenia twojej działalności artystycznej, czyli neofolku, który, jak mi się wydaje (bo zupełnie się na tym nie znam), przemycasz również we wspomnianym cyklu o kobietach. Odnajdziemy tam folklor bieszczadzki?

Tak. Głównie bieszczadzki, jako że urodziłam się niedaleko, w Sanoku. Bieszczady są mi bliskie i od zawsze marzyłam, aby się tam przeprowadzić. Odnajduję się w naturze Bieszczadów. Same dźwięki, natura bardzo dużo mi dają.

Prześledziłam historię ludności, która tam żyła. W tym regionie żyło ok. 8% Polaków i stanowili oni bogatszą część społeczeństwa. Pozostali, stanowiący większą część, to Łemkowie, Bojkowie, Pogórzanie, Żydzi i Cyganie. Żydów było, jeśli się nie mylę, ponad 20%, Cyganów podobnie, ok. 15%. Kultura jest wiec przemieszana, a wzory ludowe są do siebie bardzo podobne.

Tak sobie myślę, że to nie jest typowo polski folk, a po prostu bieszczadzki. Cały czas pogłębiam wiedzę, czytam o tych terenach. Ale też chciałabym zrobić nie tylko cykl prac o bieszczadzkim folku, ale także z różnych rejonów naszego kraju. Czy to z Podkarpacia, Śląska, czy wzory kaszubskie, podhalańskie. Nie zamykam się tylko na Bieszczady. Są mi po
prostu bliższe, bo często tam bywam.

Jako że jestem z centralnej Polski i bliski jest mi folklor łowicki, kojarzę jego charakterystyczne elementy, jak paski czy wycinanki. Za to zupełnie nie mam pojęcia, czym charakteryzuje się folklor bieszczadzki. Odnajdziemy w nim jakieś wspólne, typowe elementy?

Obecnie najbardziej zbliżony z rzeszowskim folkiem, ale odnajdziemy w nim też podobieństwo do wzorów ukraińskich. Nie ma tu głównego stylu, jednego wyróżnika. Ja bym nazwała to jako słowiańskie. To jest trochę jak z plackami bieszczadzkimi, które są niemal identyczne jak placki węgierskie. Historia tych rejonów jest bardzo pogmatwana, jako że ludność była przemieszana.

Mam nadzieję, że fascynacja polskim folkiem będzie się rozprzestrzeniać. Także wśród artystów. Zresztą widzę, że staje się on coraz bardziej popularny. Ludzie wracają do niego. W końcu wzory skandynawskie, które są teraz bardzo popularne, nie definiują polskiego domu. Wchodzisz do białego mieszkania, wszystko jest minimalistyczne, piękne, ale nie czujesz
tego, że jesteś w polski.

Dla mnie najbardziej przełomowym momentem był wyjazd do Japonii. Ich kultura była tak bardzo widoczna. We wszystkich wzorach, i w ciuchach, i w każdej galerii, po prostu w każdym miejscu. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego u nas tak nie ma. My, jako Polacy, trochę żyjemy na wstydzie. Słyszałam o sytuacjach gdzie za granicą Polacy nie byli dobrze kojarzeni więc nie przyznawali się skąd są. Pomijając sam fakt polityki, w swoich pracach chcę podkreślić samo piękno Polski. Celebrować je. Ale też podkreślając indywidualny charakter miasta, regionu. Chciałabym też zmienić to, że np. jadąc nad Solinę, odnajduję tam pamiątki z Zakopanego.

To jest najbardziej przykre.

Albo Chińszczyznę.

Poruszyłaś ciekawy temat. Bo wiele pamiątek dostępnych w miejscowościach turystycznych jest przaśnych, więc ostatecznie i tak wstydzimy się je pokazywać. Twoje prace łączą jednak nowoczesność z tradycją, pokazują, że można folk reinterpretować. I nadal to będzie ładne, spójne i będzie komponowało się z naszym mieszkaniem. A jednak, czy spotkałaś się z negatywnymi komentarzami ze strony artystów lokalnych, tradycyjnych, którzy powiedzieli, że tak nie można wykorzystywać bieszczadzkich wzorów?

Zdecydowanie nie. Do tej pory spotykałam się z bardzo pozytywnym odbiorem. U mnie folk jest delikatny. Przede wszystkim staram się zachować styl, ale w taki sposób, aby nie był zbyt przaśny, zbyt pstrokaty. Kolor jest przemyślany, naturalny, choćby dlatego, że kiedyś używano tylko barwników naturalnych z roślin. Obserwuję też to, co dzieje się w Bieszczadach, jak zmienia się natura. Jesienią mamy piękne, żywe kolory, ale też przychodzi czas po zimie i wszystko jest szaro-bure, staje się melancholijne. I moje prace też takie są. Jedne są bardzo barwne, jest na nich dużo zieleni, czerwieni. Widać, że tętni w nich życie. A niektóre są melancholijne i odzwierciedlają nastrój tuż po zimie.

Muszę nawiązać do jednej rzeczy. Jak sama powiedziałaś, jesteś z Sanoka, stamtąd też mamy Zdzisława Beksińskiego. Czy kiedykolwiek się nim inspirowałaś czy to zupełnie nie Twoja stylistyka?

Ja się na nim wychowałam. I myślę, że odegrał pewną rolę w mojej twórczości. Ja też przechodziłam mroczny czas w swoim życiu. Jakbyś zobaczyła moje prace z liceum… Było w nich dużo mroku, czasami sama się ich bałam. Myślałam wtedy: co ja mam w głowie, to jakiś dramat. A nie zdawałam sobie sprawy, jaki smutek żyje w mojej osobie, tylko
wszystko przelewałam w obraz. Chyba każdy w swoim życiu ma taki czas. Do wszystkiego trzeba dojrzeć.

To, co mam wspólnego z Beksińskim, to bazowanie na snach. Ja sama mam bardzo „filmowe sny”, wszystko bardzo wyraźnie pamiętam. Nie staram się jednak przedstawiać tego realistycznie. Dla mnie sztuka realistyczna nie jest aż tak interesująca i zawsze staram się dodać jej dodatkową duszę i baśniowy klimat.

I co mam jeszcze z nim wspólnego? Nie lubię wernisaży. Mam swój świat, w którym żyję i jest mi w nim dobrze. Jak mam zacząć się wypowiadać w tłumie to zjada mnie stres, zaczynam gadać głupoty. I to jest mój jedyny problem w byciu artystką. Nie lubię wernisaży, ale się przełamuje. Staram się z tym walczyć.

W jednak w przypadku artystów najważniejsze jest to, aby to sztuka przemawiała do odbiorcy. Plakaty czy Twoje folkowe prace to typowo idealne, wektorowe prace. A czy lubisz tradycyjne malowanie – rozstawić sztalugę, wyjąć pędzle, mieszać farby?

Chyba nie… Oczywiście, w czasie studiów miałam obowiązkowe zajęcia z malarstwa. Może kiedyś mi się odwidzi i przekonam się do powrotu do malarstwa. Z drugiej strony marzy mi się projekt muralu co jest raczej zbliżone do malarstwa. Póki co bazuję głównie na rysunku 🙂
Jestem w pewien sposób portrecistką, więc nie mam problemu z namalowaniem portretu, ale tak jak wspomniałam wcześniej nie przepadam za realizmem więc gdybym miała zostać malarką to musiałabym poszukać jakiejś innej formy przedstawienia. Ciekawszej.
Tworząc portrety, zawsze staram się wydobywać z ludzi ich najpiękniejsze cechy. Za to nigdy nie pociągało mnie malowanie architektury, martwej natury czy krajobrazów.

Tworzysz markę Booku. Skąd w ogóle pomysł na nazwę? Mi się kojarzą z Buką z lasu z Muminków.

Na studiach zaczęłam tworzyć bloga, na którym sprzedawałam kalendarze, notesy, także rzeczy na zamówienie. Szukałam nazwy bloga, związanej z książką czy szkicownikiem, bo i je tworzyłam. Wtedy też bardzo interesowałam się etnologią. Gdzieś znalazłam, że buku w
języku malajskim oznacza szkicownik. I tak mi to siadło – nazwa była dźwięczna. A większość i tak będzie kojarzyć ją z angielskim słowem, book.

I tak też zostało. Na blogu publikowałam szkicowniki, notesy aż pewnego dnia przyszedł do mnie mój brat, który powiedział: „Gabi, siedzę w tym marketingu, nikt do końca nie widzi mojej pracy, co robię, a Ty jak tworzysz, to dajesz komuś radość, tworzysz to z duszą”. Zaproponował, aby jeszcze bardziej uwidocznić moją działalność, utworzyć z tego firmę.
Usiedliśmy, zrobiliśmy burzę mózgów i doszliśmy do wniosku, że mimo wszystko młodzi ludzie odchodzą od szkicowników i kalendarzy. Wszystko mają w komputerze. Stąd też najpierw robiliśmy artystyczne etui na tablety, później na smartfony. Z całego projektu zrobiłam dyplom na ASP, który dostał wyróżnienie. Zaczęliśmy dalej to rozwijać, ale potrzebowaliśmy dodatkowego produktu, aby prowadzenie sklepu było opłacalne. Ostatecznie doszły do tego plakaty i świeczki, wszystko na bazie folkowych motywów.

Przez rok jeździliśmy na targi. Okazało, że to właśnie grafiki cieszyły się dużym zainteresowaniem. A bałam się, że ich sprzedaż będzie bardzo trudna. I dodatkowo potrzebna będzie mocna osobowość, charyzma, aby zwracać na siebie uwagę. A okazało się, że ludzie docenili nie tylko moje prace, ale także i mnie.

Czy w takim razie pandemia znacząco wpłynęła na twoją działalność?

Targi dały mi dużo, ponieważ ludzie zaczęli mnie zauważać, nie tylko w sieci. Mogli mnie poznać na żywo, mogli polubić, albo i nie (śmiech). Wiedzieli z kim mają do czynienia, mogli na żywo obejrzeć prace. Na całe szczęście, w czasie pandemii, ludzie zdążyli mnie zauważyć. Choć cały czas staram się zwiększać swoją widoczność w sieci.

Podczas pandemii zostały wydane wspomniane wcześniej dwie książki i miałam dwiewystawy więc nie było tak źle. Cały czas działam pomimo trudności.

W maju dostępna była wystawa w Otwartej Przestrzeni Kultury we Wrocławiu w dawnym kościele. Tam też były dostępne moje prace, rysunek połączony ze stemplami oraz najnowszy projekt z linorytami inspirowany zduńskimi piecami.

Brzmi bardzo ciekawie. Mogłabyś więcej opowiedzieć o linorytach?

Nie pamiętam już jak na to wpadłam, ale zawsze marzył mi się prawdziwy piec kaflowy, gdzie każdy kafelek ma inną historię. Piece huculskie wyglądały tak, że na każdym kafelku były scenki z życia codziennego
dawnej ludności. Piękny zbiór ceramiki huculskiej można znaleźć między innymi w Sanoku w Zamku Królewskim.

Marzy mi się więc biały domek, z malowanymi wzorami ludowymi, a w środku bogaty piec, zaprojektowany przeze mnie. Być może w przyszłości podziałam w tym kierunku. Póki co „projektuję” grafiki inspirowane piecem. Mam prasę do drzeworytów i linorytów. Na matrycach są scenki z życia współczesnego, można powiedzieć też z mojego życia.

Na razie mam ich 10, ale mam w planie zrobić ich dużo więcej.

I tego Ci życzę. Białego domu w Bieszczadach z pięknym piecem kaflowym. Dziękuję za rozmowę!

Dziękuję i pozdrawiam gorąco!

O Artystce :

Urodziłam się w Sanoku, nieopodal Bieszczadów. Rejony te charakteryzują się bogatą historią etniczną co zainspirowało mnie do rozwoju sztuki. Choć moje dzieła poruszają wiele tematów, w każdym z nich znajdziemy delikatne nawiązania do naszego pięknego, polskiego dziedzictwa kulturowego. Można to zobaczyć właśnie w przedstawionym projekcie serii grafik o kobiecie. 

Jestem absolwentką Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Moje prace znalazły się na wystawach m.in w USA, Japonii, Chinach, Iranie, Rumunii oraz na wielu wystawach w Polsce.

Wszystkie zdjęcia prac pochodzą ze strony booku.pl

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: