Pisać o swoich przodkach to trzeba umieć. Tu już nawet nie chodzi o barwność pióra czy epickie historie, choć bez tych trudno byłoby przebrnąć przez rodzinną sagę pełną faktów. Ale dochodzi jeszcze jeden czynnik: bo jak napisać o przodkach z dystansem, a jednak jednocześnie językiem pełnym emocji? Jak napisać o przodkach tak, by czytelnik czuł, że piszesz o własnej rodzinie, ale jednocześnie wiedział, że nie patrzysz na wszystko i wszystkich bezkrytycznie (bądź wręcz przeciwnie, tak ich nie znosisz, że Twoje pióro aż iskrzy pod wpływem zetknięcia się z papierem)?
Trudna to sztuka. A gdy jeszcze za swą rodzinę, pełną zakonnic, ministrów i biskupów zabiera się człowiek związany z kabaretem „Pożar w burdelu”, dalekim od kościelnego niedzielnego kazania, to mogła wyjść z tego niestrawna, wybuchowa mieszanka, z której osobiste poglądy autora mogłyby zetrzeć w pył słynną familię. Jednak Maciej Łubieński przyjął wyzwanie i stworzył historię, którą czyta się z wypiekami na twarzy. Choć jak sam zaznacza, w roli badacza rodzinnych dziejów, spisywacza kolejnych żywotów, widział bardziej swego ojca niż siebie samego.
I nie, nie spodziewajcie się wywlekania wstydliwych sekretów rodzinnych, które dodałyby pikanterii a jednocześnie zbrukałyby dobre imię rodziny. Nic z tych rzeczy. Maciej Łubieński podszedł do sprawy z wielkim, godnym podziwu szacunkiem, porządkując rodzinną historię. A jednocześnie ma takie pióro i taką lekkość, że zastanawiam się, czemu nie wydaje on historycznych książek? A już podręcznik pisany pod jego okiem pochłonęłabym w jeden wieczór. Licealne czy gimnazjalne męki z nudnymi opisami historii stałyby się jakże przyjemniejsze. Jakże pasjonujące.
Tak więc Maciej Łubieński egzamin zdał. Jako pisarz wzorowo. Jak przedstawiciel swego rodu tym bardziej. Nie żerując na pikantnych skandalach, seks aferach czy przestępczych zapędach, stworzył pasjonującą sagę, w której cofamy się hen w dal na osi czasu. Nie zawsze trzyma się sztywno chronologii. Powiedziałabym nawet, że najpierw zaczynamy od czasów nam nieco bliższych. I od drzewek. Bo pradziadek, Tadeusz Łubieński, o roślinach miał wiedzę rozległe. Ale wszak Maciej pisze nie tylko o sadzonkach i poetyckich katalogach. Jak rodzinne tradycje każą, prawie każdy Łubieński, w mniejszym bądź większym stopniu w politykę był zamieszany. Dlatego też przemierzamy bezkresne pola polskiej polityki, która od zawsze była niezwykle ujmująca, sprzeczna, nierzadko nieudolna i pełna emocji. A Łubieńscy dosyć często znajdowali się obok tych, co dzierżyli władzę. Niezależnie czy był to biskup czy sam minister.
Przy opisach politycznych dziejów autor często sięga po współczesne formy. Jak choćby wtedy gdy opisuje wojnę rozwodową pomiędzy kościelnymi dostojnikami a ministrem Feliksem. Wykorzystał tu tweety, zgrabnie ubierając w nie myśli przeciwników politycznych. Stosuje też porównania, po które poważny historyk niekoniecznie by sięgnął. Jakże jednak świetnie tu wybrzmiewają! Niech za przykład posłuży opis pożyczki udzielonej samemu… Fryderykowi Wilhelmowi.
Brzmi to fantastycznie, jak i bardzo prawdopodobnie. Następcy tronu byli w owych czasach tym, czym dziś są start-upy – obiecującymi markami, którym brakuje kapitału własnego, dlatego potrzebują inwestorów gotowych cierpliwie czekać w nadziei wielkich zysków
– str 198
To, w jaki sposób Maciej Łubieński będzie podchodził do rodzinnych perypetii, czytelnik przekonuje się już na samym początku
Można powiedzieć, że gdy szalała nawałnica historii, Feliks i Konstanty próbowali po prostu utrzymać się na powierzchni. Można też powiedzieć, że było to raczej parcie do przodu, a nie utrzymywanie się na powierzchni. A więc nie chwalić za instynkt przetrwania, ale zarzucić oportunizm – zarzut poważny i w pewnych momentach uzasadniony (…) Wady, podobnie jak cnoty, posiadają stopnie i mogą sklejać się z nimi w pozorne oksymorony. Można być przecież szlachetnym oportunistą.
= str 19
Nawet więc gdy wytyka wady, wytyka błędy, wytyka zachowanie i decyzje, robi to w sposób subtelny, starając się zrozumieć, dotrzeć do przyczyny. I niejednokrotnie mu się to udaje. Nie patrzy bezkrytycznie, ale jednocześnie nie gani za każdą złą decyzję, skazując swego przodka na wieczne potępienie. A przecież ich decyzje, z perspektywy historyków, niekoniecznie wpisują się w chlubną część dziejów. Co więcej, nie wpisują się również w bohaterką pieśń, która wyniosłaby im pomniki. Ot, (nie)zwyczajni ludzie, którzy mieli sposobność wpływać na dzieje Polski. Bardziej piórem niż szabelką. Bardziej myślą niż heroicznymi czynami.
A może chcesz poznać Bekisńskich?
Nikt więc tu nie rozrywa koszul przed wrogiem w błagalnym geście, a raczej pisze długie odezwy. Chlubne czyny giną w zapomnieniu, bo wszak brakuje tu dramatycznej śmierci, takiej kropki nad i, która pokazałaby światu, że oto przed nimi stoi prawdziwy bohater gotów poświęcić się ojczyźnie.
Łubieńscy żyli nie tylko za długo, ale też zbyt racjonalnie, by zostać romantycznymi bohaterami, w których kocha się polska pamięć.
– str. 324
Ale ducha rodziny oddaje też pióro (…) Pióro jako antysynteza arcypolskiego symbolu – szabli. Bywa bronią, ale gdy zestawić je z szablą, widać wyraźnie, że na to miano nie zasługuje. Jest narzędziem perswazji, nie przymusu. Piórem można się pokłócić, ale można też się dogadać, szablą można się tylko pociąć.
– str. 363
Warto też zaznaczyć, że pisarz nie sili się tu na pełny historyczny obraz. Daje zarys dziejów, lecz za każdym razem robi to tak, by nie wypaść z głównego kursu. I jednocześnie nie uśmiercić czytelnika znów kolejna powtórką z historii. Padają tu więc wielkie nazwiska, pojawiają się ciągi przyczynowo skutkowe, ale w bardzo dobry sposób wyselekcjonowane. Nie tracimy więc z oczu atmosfery minionych epok i wydarzeń im towarzyszących, a nawet czujemy się wyposażeni w dodatkową wiedzę.
Analogie z pruskimi porządkami musiał rozważać każdy trzeźwo oceniający sytuację obywatel. Z drugiej strony, i podkreślmy to wyraźnie i z wdzięcznością, od zimy do lata 1807 roku napoleońskie wojska wspierane przez powstające wojska polskie biły się z wojskami rosyjskimi. Żołnierz francuski wylewał krew za cesarza i przy okazji za egzotyczną dla siebie sprawę polską. Zrodziło się więc, chcąc nie chcąc, francusko-polskie braterstwo, ale o tym, że z pojęciem braterstwa nie należy wiązać przesadnych oczekiwań, wiadomo już od czasów Kaina i Abla.
– str 217
Maciej Łubieński zyskał u mnie jeszcze jednego dużego plusa. Bo to że umie opowiadać, to już wiemy. Robi to w sposób, którego mógłby pozazdrościć niejeden historyk, który chce zaszczepić miłość do historii w nastoletnich sercach. Ale wspominając o swych wielkich, męskich przodkach, nie pominął też kobiet. Owszem, to mężczyźni królują, można jednak powiedzieć, że to takie czasy niestety. Ale… w książce nie zabrakło miejsca dla żeńskiej części rodziny. Jak choćby dla Tekli, żony Feliksa. I choć nie wpisała się na karty wielkiej historii, stworzyła dramat, który został wystawiony na deskach teatru. A jakże! Może i rodziła dzieci, jedno za drugim, ale w międzyczasie znalazła czas i na pisanie, i na zarządzenie posiadłością.
Jest też opowieść o Cecylii Łubieńskiej, która władała zakonem i która to wcale pokornym barankiem nie była. A raczej charakterną kobietą, pełną pasji, która oddała swój los w ręce Boga.
W 1913 roku Uniwersytet Harvarda odmówił Emilii Pankhurst, słynnej angielskiej sufrażystce, zgody na wygłoszenie wykładu (…) W 1910 roku Uniwersytet Lwowski nadał tytuł doktorski matce Cecylii Łubieńskiej.
– str 102
I jedyne co, to ostatni rozdział, poświęcony już historii współczesnej, a wiec dziadkowi, traci nieco na sile, na tym pazurze, który czuć przez całą książkę. Ostatnie strony zaczynają się leniwie wlec. Może to tylko kwestia moich osobistych preferencji, a może tego, że mimo wszystko trudniej spojrzeć z dystansem na historię już tak bliską i tak namacalną.
Polecam. Każdemu, kto lubi historię. I temu, kto jej nie lubi. Każdemu, kto chce poznać historię Łubieńskich, jak i każdemu kto nie wiedział, że taka rodzina w ogóle istnieje. Jakkolwiek to banalnie zabrzmi, to pasjonująca historia przez wieki, której odbycia na pewno nie pożałujecie.
Metryczka:
Tytuł: Portret rodziny z czasów wielkości
Autor: Maciej Łubieński
Wydawnictwo: W.A.B
Ilość stron: 450