Przed obejrzeniem najnowszego sezonu „Chilling Adventures of Sabrina” postanowiłam jeszcze raz przebrnąć przez poprzednią, trzecią odsłonę. Miałam cichą nadzieję, że być może mój ostatni osąd był lekko na wyrost i twórcy tak bardzo nie stoczyli się w po równi pochyłej oferując sezon miałki i pozbawiony mrocznego pazura, który tak zauroczył mnie w pierwszym sezonie.
I niech to szlag!
Pewnie, nadal mamy piekło, nastolatkę uważającą się za najmądrzejszą, walkę z mrocznymi siłami. A jednak wszystko zmierzało w jakimś dziwnym, dość absurdalnym kierunku, dorzucając do piekielnego ognia zabawy z czasem. Zaiste czuć tu inspirację „Darkiem”, lecz podaną w sposób tak uproszczony, że aż nieudolny. Choć muszę też przyznać, że podobało mi się wprowadzenie pradawnych wierzeń, tak innych od typowej walki dobra ze złem. I po raz kolejny pokazaniem, że świat nie jest czarno-biały i nie kręci się tylko wokół nas. No fakt, kręci się wokół Greendale. Przymknijmy jednak na chwilę oko na samą fabułę i skupmy się na bohaterach.
Sabrina – naiwna nastolatka, która…
Uważa się za niezniszczalną? A jak! I choć dorosłego widza zachowanie Sabriny może irytować, a poziom frustracji może osiągnąć rozmiar gwiezdnego czerwonego olbrzyma, to jednak nadal z tyłu głowy mamy świadomość, że to jest nastolatka. A jej zachowania mogą być całkiem naturalne jak na 16 wiosen. Tfu, 16 jesieni. Jednak trzeci sezon wybitnie pokazuje, że serialowym scenariuszu nie przewidziano choć minimalnej części na jakikolwiek rozwój postaci nastoletniej wiedźmy. Pomimo traumatycznych przeżyć, starć z ojcem diabłem czy odkryciem w sobie wcześniej nieznanych mocy, Sabrina nadal pakuje się w te same kłopoty, uważając, że tylko ona zna remedium na wszelkie piekielne bolączki. Choć byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o jednej znaczącej zmianie – Sabrina wyplątuje się z miłosnego trójkąta i wszystkie swoje uczucia przekierowuje na Nicka. Tak, tego Nicka, który stał się acheronem dla samego Lucyfera.
Prudence
To moja serialowa faworytka. Młoda kobieta, która doskonale zna swoje korzenie, która wie czego chce od życia. Nie wypiera się swojego pochodzenia i jednocześnie nie stara się być kimś innym niż jest. Wierzy w swoją religię, w jej dogmaty, choć jednocześnie sama przechodzi wewnętrzną ewolucję, a być może nawet rewolucję. Zemsta na ojcu staje się dla niej priorytetem, a rozterki miłosne czy walka z Sabriną o miano najpopularniejszej czarownicy przestają się dla niej liczyć. Najważniejsze staje się dla niej zesłanie ojca w piekielną otchłań, bezpieczeństwo sióstr czy samego sabatu, który właśnie stracił moce. Prudence akceptuje to kim jest, a ową akceptację zamienia w siłę. Choć trzeba przyznać jedno – bez Tati Gabrielle postać Prudence mogłaby stać kolejną miałką marionetką w rękach scenarzystów. Jestem zachwycona jej rolą i cieszę się, że to właśnie jej postać otrzymała szansę na przejście wewnętrznej przemiany.
Harvey Lynch
W trzeciej odsłonie twórcy chyba znów nie mieli zbyt wiele do dodania w prowadzeniu tej postaci. Nadal mamy więc do czynienia z niepoprawnym, ale też bez ikry namiętności i popisu gry aktorskiej, romantykiem. Ross Lynch robi to, co każe scenariusz, w żaden sposób nie tchnąc krzty oryginalności czy wewnętrznego płomienia w swą postać. Kinkle ma więc kolejną dziewczynę, nie wychodzi jednak poza krąg swoich znajomych. Kręci z Roz, swoją dawną przyjaciółką i wciąż przyjaciółką Sabriny. Ale żeby nie było, ich miłość zostaje wystawiona na próbę. I to w której prawdziwe uczucia skrywane przez Harveya mogą opuścić ciepłą i bezpieczną przystań jego serca. Mało wiarygodnie wypada jego chwilowe zbratanie z osiłkami ze szkoły. Nawet zazdrość o Roz jest mało przekonująca. No bo w ogóle mam poczucie, że między Roz a Harvey’em brakuje chemii. Nawet takiej przyjacielskiej, bo już nie mówię, o jakimkolwiek pociągu fizycznym.
Rozalind Walker
W tym sezonie wydaje mi się dużo lepszą postacią niż nawet… Sabrina. Mocno stąpająca po ziemi, potrafiąca walczyć o swoje, nie bojąca się wyzwań i niebezpieczeństw. Mająca też więcej rozsądku niż Sabrina. Jej postać cały czas ewoluuje, dając nadzieję, że nie każda nastolatka bywa irytująca. Choć oczywiście wciąż tą nastolatką pozostaje. Dołącza do klubu cheerlederek, dziewczyn, w krótkich spódniczkach i wymachujących pomponami. Można by rzecz wstępuje w szeregi współczesnego sabatu. Zaczyna grać w garażowym zespole rockowo-popowym. Targają nią hormony, więc wcale nie jest dziewczyną, której niespieszno do swego pierwszego razu. Wręcz przeciwnie, targa nią pożądanie. Tak, tym razem to nie chłopak tylko chce, a dziewczyna z kokieterią odmawia, bo tak wypada. Roz coraz częściej i z coraz większą świadomością wykorzystuje swoją moc. Pomagając nie tylko sobie, ale też Sabrinie. Mam też poczucie, że Jaz Sinclair, dojrzała jako aktorka. Pewniejsza siebie, dająca coraz lepszy popis aktorski. Być może potrzebowała chwili czasu, by się rozkręcić i poczuć w pełni postać, w którą się wciela.
Theo Putnam
Dla mnie jedna z największych przegranych tego serialu. Twórcy, chcąc wpisać w scenariusz ważną przemianę, ważny problem społeczny, całkowicie stracili poczucie realności. Wiedząc, że odkrywanie swojej tożsamości nie jest łatwe, a droga do prawdziwego ja jest usłana nie różami, a kolcami, dają jasny sygnał, że nie do końca wiedzieli co zrobić z tym wątkiem. I z tą postacią. Ja nie potrafiłam odnaleźć w Theo niczego realnego. Jest to postać zlepek, która miała wprowadzić ważny wątek, lecz zabrakło konsekwencji w jego prowadzeniu. Albo więc robimy coś dobrze, albo nie robimy tego wcale. Wciskanie na siłę wątku transseksualnego tylko po to, by odhaczyć go na liście topowych tematów, wydaje mi się zagraniem nie na miejscu. Szkoda więc zmarnowanego potencjału postaci. Tym bardziej, że wraz z kolejnym sezonem, dostajemy kolejny temat do przerobienia i oswojenia przez widzów – miłość osoby transpłciowej do mężczyzny, być może homoseksualisty. Oba wątki ważne, lecz potraktowane po macoszemu i wydaje mi się, że bez większego zrozumienia problemu. A sama Lachlan Watson, która w życiu prywatnym, jest osobą niebinarną, wypada na ekranie równie nieprzekonująco. Być może to tylko kwestia rozpisanej roli, a może małego doświadczenia aktorskiego. Niemniej w sezonie trzecim jest o tyle lepiej, że nie ma się aż tak dużego poczucia sztywności i nienaturalności w wygłaszanych kwestiach.
Ambrose Spellmann
Świetna postać, w pewien sposób już ukształtowana, stanowiąca pierwszą linię obrony i wsparcia dla swej kuzynki, Sabriny. Bez Ambrosa wiele szalonych pomysłów nastoletniej czarownicy, skończyłoby się co najmniej źle. W tym sezonie mamy też ciąg dalszy miłosnej historii między nim a Prudence. I jest to jedna z nielicznych par, od której bije autentyzm, a iskry aż rozpalają piekielne ognisko. I tak jak pomiędzy Roz a Harvey’em, pomiędzy Harvey’em a Sabriną czy nawet pomiędzy Sabriną a Nickiem prawdziwej iskry brak, tak pomiędzy Ambrosem a Prudence, chemia wręcz wylewa się z ekranu. Chance Perdomo, aktorsko wciąż pozostaje na podobnym poziomie. Nie jest to wybitna rola, ale odegrana rzetelnie i co ważniejsze bardzo naturalnie.
Ciotki
Ciotki jak to ciotki, wciąż pozostają na swym doskonałym poziomie. Zarówno rozwoju postaci jak i aktorskim. Pamiętam pierwszy odcinek, kiedy trudno było mi się pogodzić z nowymi aktorkami wcielającymi się w rolę Zeldy i Hildy. Lecz każdy odcinek sprawiał, że obecnie nie wyobrażam sobie nikogo innego na ich miejscu. Zelda próbuje odbudować sabat i szuka sposobu na przywrócenie mocy. Jednocześnie musi przygotować się do obrony przed nowym niebezpieczeństwem – poganami, którzy upatrzyli sobie Greendale jako idealne miejsce do narodzin Zielonej Istoty. Hilda z kolei, to wciąż kochana ciotka, która ugotuje, wesprze, przeczyta romans swojego autorstwa. Mamy też okazję obserwować jak rozwija się uczucie pomiędzy nią i Dr Cee. Twórcy zdecydowali się również na pokazanie trudnej, siostrzanej relacji, w której jedna jest dominującą stroną i nie zawsze przyjmuje do siebie problemy kogoś innego niż samej siebie. I do czego może prowadzić owe samolubne spojrzenie.
Nicholas Scratch
Nicki. Ach ten Nick. Wciąż ten sam. Choć tym razem musi odnaleźć siebie po niemożliwej wręcz walce z Lucyferem. Jego uczucie do Sabriny zostaje poddane próbie, a sama Sabrina musi wreszcie dojrzeć, by wewnętrzne zmagania chłopaka dojrzeć. Wciąż ten sam, choć z bagażem doświadczeń i bliznami na ciele i duszy. W szczególności duszy.
Mary Wardwell / Lilith
Moja jedna z ulubienic serialu. Doskonale wcielająca się w podwójną rolę aktorka, Michelle Gomez, o niebanalnej urodzie i dużym pokładzie talentu, doskonale wykorzystanym w serialu. W tym sezonie znów zasila łono nauczycielskie, i jako Mary, próbując wrócić do normalności. Wraca też jako Lilith, która wreszcie dostała to, o czym o zawsze marzyła. Jest królową, władczynią piekieł. Lecz tak szybko jak zasiadła na tronie, tak szybko będzie musiała z niego spaść i pełnić rolę regentki. Choć tak naprawdę wciąż na jej barkach spoczywa zapewnienie spokoju piekielnych czeluściach. Zło nie śpi i wyczuwa okazję do przejęcia władzy w mrocznych zakamarkach świata pozaziemskiego. Żałuję tylko, że tak łatwo twórcy pozbawili Lilith władzy, nie dając się jej wykazać jako okrutnej władczyni piekieł, wprowadzającej tym samym rewolucję na salony. Już w pierwszym odcinku scenarzyści pozbawiają matkę demonów drapieżnego pazura, a o jej okrucieństwie świadczy tylko odcięty język Nicka.
Caliban
Ulepiony z gliny, książę piekieł. Nowa postać, która pojawiła się w na ekranie i dodała pikanterii całej fabule. Caliban – piekielnie przystojny, piekielnie inteligentny, posiadający ogrom wiedzy. A także piekielnie przebiegły. Bo nawet jeśli Sabrina rozpaliła jego piekielne, gliniaste serce, to jednak wciąż się nią nie przejmuje i walczy o władzę. Choć nie jest tak że za wszelką cenę – przed dalszymi potyczkami proponuje rozejm i znalezienie kompromisu. Czy jednak, nasza nastoletnia czarownica jest skłonna do negocjacji. Czy w imię ideałów i swego odwiecznego, nastoletniego uporu, będzie potrafiła zrobić krok do tyłu i spojrzeć na pewne sprawy z szerszej perspektywy?
Ale o czym tak naprawdę jest 3 sezon Chilling Adventures of Sabrina?
Opis postaci mamy już za sobą, choć jeszcze wiele imion kołacze mi z tyłu głowy i dopomina się o moją uwagę. Jak choćby Dorian, z którego zrobili biednego chłopczyka, któremu wyskoczyła krosta na twarzy. Czy Agatha, która doskonale wcieliła się w owładniętą szaleństwem czarownicę. Sam Lucyfer w trzecim sezonie, choć odgrywa znaczącą rolę, jako postać aż tak często nie pojawia się na ekranie (za to w czwartym… ale tu już mam swoje przemyślenia na oddzielny wpis).
Wróćmy jednak do obiecanej fabuły. Do fabuły, która mogłaby nas wciągnąć w wir wydarzeń, a jest trochę kolejną wydmuszką. Bo oto, po wyciągnięciu Nicka z piekieł, czarownice z Greendale będą musiały zmierzyć się z dwoma niebezpieczeństwami. Pierwsza, to utrata mocy, spowodowana upadkiem Lucyfera. Bo jak się okazuje ich moc uzależniona jest od widzimisię wielmożnego władcy piekieł. A skoro go uwięziono, nie dopuszczalne jest, by przecież nieposłuszne kobiety mogły nadal wypowiadać zaklęcia. I tu zapaliła się pierwsza, czerwona lampka. Skoro czarownice czerpią siłę od Lucyfera, czy w takim razie czarownice z całego globu nie powinny osłabnąć? W końcu mamy pierwszą scenę, gdzie do Spellmanów przybywa Rada, opowiadając o… pewnych niedogodnościach i osłabieniu, które ich ostatnio napotkały. A czy w takim razie brak magicznych mocy nie powinno być pokazane w szerszym zakresie? Jako wojna czarownic? Jako próba ukarania tych, co ośmieliły się podnieść rękę na źródło mocy. I co z Sabriną? Bo czasem mówi, że tej mocy nie ma, a jednak czasem ją ma. Kiedy owe moce można wykorzystywać a kiedy nie? Dużo wątpliwości zasiał we mnie ten wątek i nie do końca rozumiem logikę jego prowadzenia.
I w takiej właśnie chwili nadchodzą poganie. Poganie, którzy czczą przyrodę, oddają jej hołd. I w pewien sposób zwracają uwagę na bezsensowną przemoc czarownic względem innych istot żywych. Jest to ciekawe spostrzeżenie, które daję nadzieję, że walka Greendale z poganami wcale nie jest tak oczywista. I że nie opiera się na zwykłej polaryzacji dobra i zła. Niestety, i tu twórcy wybrali drogę na skróty, pokazując ostatecznie, że to sabat czarownic jest dobrem, które powinno zwyciężyć, a poganie powinni zostać zgładzeni. Brak refleksji, a tyle możliwości! Szczególności, że tematyka, którą poruszyli (poszanowanie przyrody) jest tak mocno na czasie. Wiadomo jednak, główni bohaterowie muszą przetrwać, nawet jeśli sam scenariusz spłaszcza samą fabułę i nie wznosi się wyżej niż miotła czarownicy.
To jednak nie koniec zmarnowanych wątków. „Chilling Adventures of Sabrina” od samego początku jawi się jako serial feministyczny, w którym to wśród czarownic zaczyna się budzić wątpliwość: czy powinniśmy bezmyślnie poddawać się woli mężczyzn i tkwić w patriarchalnym systemie? Widać tu oczywiste nawiązanie do współczesnych wątpliwości targających katolicki kościół, tyle że przeniesiony na bezpieczny grunt, z dala od jakiejkolwiek religii. W trzecim sezonie wreszcie nadchodzi owa, wymodlona możliwość. Na tronie zasiada Lilith, a czarownice przed pójściem spać, wznoszą do niej modlitwy. Zaczyna się robić ciekawie, prawda? Nic z tego, bo bardzo szybko twórcy porzucają ten wątek na rzecz innego: Sabrina zaczyna walczyć o królewsko-piekielny tron. Na pierwszy plan wysuwają się więc Kaliban i nastoletnia czarownica, rosnące między nimi seksualne napięcie i utarczki słowno-magiczne. Tak więc detronizacja Lilith odbyła się szybko i bezboleśnie a budowa Kościoła Nocy opartego o feministyczne poglądy szybko upadła.
Oczywiście do czasu. Bo wszak czarownice musiały odbudować swoje moce. Nie wdając się w szczegóły i ten wątek został szybko zaorany tj. spłaszczony do granic możliwości, nie pozostawiając złudzeń, że twórcy mają coś więcej do powiedzenia niż kilka popularnych, wzniosłych haseł, które i tak na długo nie zostaną w głowie nastolatków.
To, co jeszcze zgubił serial, to rodzaj zdjęć, które dodawały specyficznego klimatu. Tu zabrakło tych kolorów i rozmycia, tak charakterystycznego w dwóch poprzednich odsłonach. Szkoda, bo rzeczywiście zabieg dodawał oryginalności serialowi i wyróżniał go na tle innych. I co najważniejsze, doskonale wkomponował się w nastrój nieoczywistości i świata magii.
Dlatego też sezonem trzecim jestem rozczarowana. Samo tempo prowadzenia fabuły jest utrzymane, dzięki czemu widz nie ma poczucia nudy. A jednak w wielu miejscach czegoś zabrakło. Czegoś więcej niż bezmyślnej wojny z poganami czy walki o tron z księciem Kalibanem, który wziął się znikąd, roszcząc sobie prawa do władania piekłem. Nie przeszkadza mi sama kreacja Sabriny jako trochę samolubnej, rozpieczonej jedynaczki, nastolatki, bo takie jest życie. Zawiodłam się, bo pierwsze sezony dawały nadzieję na poruszenie ciekawego problemu, ciekawego zjawiska i wzięcia na barki dość poważnych wątków.
Czy serial „Chilling Adventures of Sabrina” mówi o czymś ważnym?
Trzeba jednak przyznać, że i trzecia odsłona porusza kilka ważnych wątków. Większość z nich została zmarnowana, ale jednak gdzieś w twórcach tliła się jakaś iskierka, która kazała im wprowadzić je do fabuły.
Po pierwsze, wątek ekologiczny, o którym już wspomniałam. Poganie czcili naturę, faunę i florę, stąd wzniesienie Zielonej Istoty. Nawet jeśli wymagało to złożenia ofiary z dziewicy, co wielce oburzyło naszych bohaterów (a przecież i sabat wymagał krwawych ofiar w trakcie swoich rytuałów). Starcie się z czarownicami, dla których zabicie węża nie było niczym złym, a jedynie likwidacją zagrożenia, mogło ładnie wpisać się w toczące się współcześnie dyskusje: bo w końcu to my, ludzie, wkraczamy na teren zwierząt, nie odwrotnie. Na ile możemy sobie pozwolić – i czy rzeczywiście poganie są tak źli jak zostali odmalowani? Owy ekologiczny wątek został urwany, idąc później znanym tropem, gdzie muszą być bohaterowie i ich antagoniści. I oczywiście jedna strona musi zwyciężyć.
Po drugie, kobieta w kościele i samej religii. Serial od samego początku poruszał tą kwestię, odważnie punktując ułomności systemów wierzeń, w których obecnie tkwimy. I tu nagle pojawia się ona, cała w czerni. I czerwieni. Próbuje zatrząsnąć światem zastanym i sprzeciwia się dotychczasowym dogmatom. Jednak w trzecim sezonie, to nie Sabrina jest prawdziwą buntowniczką, a Lilith i Zelda. I to właśnie ta druga dąży do prawdziwej reformacji kościoła. Czy jej się uda? Jakie napotka przeszkody. No cóż… Było ich parę, ale poszło zbyt gładko, jak na tyle ogni piekielnych i urażoną dumę Lucyfera.
Tak więc z trzecim sezonem, można dojść do następującego wniosku. „Chilling Adventure of Sabrina” zaczyna zamieniać się w typową nastolatkową dramę, w której piekło, religia czy nawet feministyczne monologi, zaczynają schodzić na dalszy plan. Ważne jest przecież, kto wreszcie będzie z Sabriną. I czy poganie zasieją swe ziarno w ludziach, tworząc z nich dziwną odmianę zombie.