Jesteś żoną kilka lub kilkanaście lat. Zaczynasz dostrzegać jak niewiele jest między Wami miłości. Wkrada się rutyna. Brak pocałunków na pożegnanie. Brak spontanicznego seksu czy nawet tego z obowiązku. Brak czułości, która udowodniłaby Ci jak jesteś dla niego ważna. I wreszcie dostrzegasz to, co tak ci umykało. Telefon, wiadomości o tej jednej nocy. Potajemne wyjścia, kłamstwa, atrakcyjna koleżanka z pracy, wibracje między nimi, które czujesz tak intensywnie. Wiesz, że Cię okłamuje, wiesz, że nie jest w porządku.
Ale nie pytasz. Zamiast tego, próbujesz odbudować swoją wartość i sama wpadasz w sidła zdrady. Nie rozmawiasz z mężem, nie próbujesz wyjaśnić. Zamiast tego spędzasz wieczór z nieznajomym. Który i tak nie daje Ci satysfakcji. Jednocześnie wpadasz w pułapkę własnej obsesji, co łącznie stanowi mieszankę wybuchową i prowadzi do nieoczekiwanych konsekwencji.
Tak Nigina Sayfulleva rozpoczyna swój film o jakże sugestywnym tytule “Wierność”. Punkt wyjścia interesujący, bo poruszający dwa istotne problemy: do czego mogą prowadzić podejrzenia i brak rozmowy pomiędzy dwojgiem osób, które postanowiły ze sobą być. Jak i kobiecej zdrady, o której mówi się rzadko lub prawie w ogóle.
Wierność – emocjonalna pustka
Reżyserka wypłynęła więc na szerokie, lecz niekoniecznie dobrze zbadane wody, próbując zrozumieć postępowanie osoby, która czuje się zdradzana jak i tej, która zdradza. Jednak tym samym przyjęła dość jednostronny punkt widzenia, a jej spostrzeżenia są dość płytkie i mało… prawdopodobne. Przynajmniej w kontekście postaci, którą wykreowała na ekranie. Ilość emocji jest tu niewielka, sama bohaterka Lena (bądź aktorka) jest nijaka i trudno uwierzyć w motywacje jej działania. A przecież tyle tu mogło się dziać. I nawet nie chodzi o rzucanie talerzami czy ciągnące się godzinami kłótnie. W końcu Lena mogłaby być osobą powściągliwą, nie wyrażającą publicznie swoich uczuć. A jednak, gdy podejrzewa swojego męża o zdradę, nie zastanawia się i sama robi to, co jeszcze przed chwilą potępiała. Zaczyna postępować irracjonalnie. Wpada w paranoję, a jednocześnie sama przed sobą nie potrafi się przyznać, że zachowuje się wbrew własnym zasadom.
Ja nie uwierzyłam. I nawet nie dlatego, że to nie pasuje mi do wzorca utrwalonego przez kulturowe stereotypy. A raczej dlatego, że Lena w ogóle do siebie nie przekonuje. Ani jej nie współczułam, ani jej nie lubiłam ani też jej… nienawidziłam. Nie wywołała we mnie żadnych emocji w temacie, który przecież potrafi rozgrzać do czerwoności. Nawet jeśli sama zdrada bezpośrednio nas nie dotyka. Problem z pewnością leży zarówno po stronie scenariusza jak i samej aktorskiej kreacji. W jednej z rozmów mąż Leny, Sergei stwierdza, że lepiej, aby seksu nie było, niż ma być niemrawy. I niestety owe słowa idealnie podsumowują główną bohaterkę. Jest ona niemrawa, zarówno w stosunku do Segeia, jak i w swoim drugim, nowym życiu.
Być może Lena chciała coś wreszcie poczuć. Chciała czuć się akceptowana, piękna, bez kompleksów, chciała wykrzesać z siebie namiętność. Niestety, próżno szukać tego na ekranie. Nie poczujecie przemiany Leny. Z resztą nie poczujecie nic. Twarz aktorki nie wyraża żadnych emocji. Jest beznamiętna, a jedyną chwilą, gdy możemy cokolwiek zobaczyć, jest końcówka filmu. Gdy konsekwencje jej działań dopadają ją w najmniej oczekiwanym momencie.
„Wierność” – seks jak nie z żurnala
Przypominam sobie właśnie postać Bree Van De Kamp, która mogła stanowić wzór perfekcyjnej pani domu. Jednocześnie próbowała ukryć wszelkie swoje niedoskonałości i kompleksy, a sama wydawała się zimna i niedostępna, nie dająca się porwać namiętnościom. Lecz jej, jako bohaterce i oczywiście samej aktorce wierzyłam od zawsze. Jej postać była tworzona konsekwentnie od samego początku. Każdy ruch, każde słowo miało swoje uzasadnienie. Podobnie było w przypadku Gabrielle, która pod nieobecność męża znalazła ukojenie w ramionach młodego ogrodnika.
Sayfulleva niestety nie udźwignęła ciężaru tematu. Choć jedno trzeba jej przyznać. Aktu seksualnego nie pokazała jako doskonałego. Nie tego, który możemy oglądać w głównym nurcie. Bohaterom seks czasem wychodzi, lecz nawet wtedy z boku wygląda dość nieporadnie. Jak to bywa w życiu. W końcu, gdy kochasz się w małej łazience, a sama nie jesteś sportsmenką z “sześciopakiem” na brzuchu, twój partner dawno nie był na siłowni, trudno oczekiwać byście wyglądali jak podczas idealnie nakręconych scen filmowych. Więc reżyserka nie uległa pokusie, by idealizować. Sceny seksu są naturalne. Czy przekonywujące, w jakimś stopniu na pewno. W końcu trzeba sobie zdawać sprawę, że nigdy nie wyglądamy jak na filmie.
Wenus zdradza swego męża, Hefajstosa – kto odkrył ową niegodziwość?
Film skupia się głównie na postaci Leny, choć to postacie męskie wybijają się jakością gry aktorskiej. Wciąż nie są to poruszające kreacje, ale jednak dużo bardziej oddziałują na emocje widza. Tyczy się to zarówno męża (Aleksandr Pal) jak i przełożonego Leny (Aleksey Agranovich). Pierwszy z nich, zestresowany aktor, którego lada chwila czeka premierowy spektakl w teatrze i drugi, zdezelowany życiem, oszukany przez byłe partnerki, sam podchodzący do życia dość cynicznie. Obaj aktorzy odrobili pracę domową, a ich postacie są co najmniej poprawne.
Żałuję, że film nie wywołuje zbyt wielu emocji. Ciekawy punkt wyjścia zamienił się w nijaką historię, z niezrozumiałym dla widza ciągiem zdarzeń. Psychologicznie film kuleje, a sam temat, choć interesujący i emocjonujący, stał się tylko pretekstem do pokazania kilku odważnych scen. Nie jest to film najgorszy. Ale też do tytułu solidnego, porządnego kina brakuje mu kilku elementów.
Film możecie obejrzeć w ramach festiwalu 14. Sputnik nad Polską