Film na podstawie książki Blanki Lipińskiej „365” miał wedrzeć się do naszych sypialni i sprawić, że życie seksualne Polek choć trochę nabierze rumieńców. Skończyło się na mizogonicznych fantazjach, w której duża dziewczynka próbuje z miernym skutkiem przeciwstawić się samcowi alfa.
Co więc zrobić, aby dodać nieco pikanterii w swoje usystematyzowane, zwyczajne życie seksualne?
„To właśnie seks” podejmuje rękawicę i próbuje odpowiedzieć na seksualne pytania zdesperowanych par. W filmie mamy ich kilka, każda z nich boryka się z innym problemem, lecz w sumie sprowadzającym się do fundamentalnych, powtarzających się praw: nudy małżeńskiej i niespełnionych fantazji.
„To właśnie seks” jest tym samym bardziej realne, bardziej dopasowane do życia przeciętnego zjadacza chleba niż historia niedojrzałej dziewczynki zakochującej się w bogatym dużym chłopczyku bawiącym się w mafię, próbującym zdominować wszystko i wszystkich. Pomimo jednak, że australijska produkcja jest bliższa rzeczywistości nie oznacza to, że jest lepiej przyswajalna. Ale też plasuje się zdecydowanie wyżej niż erotyczne zapędy polskiej autorki.
Po pierwsze… seks
Podobno dużo kobiet fantazjuje o gwałcie. I jest to fantazja całkiem normalna. Bo… okazuje się tylko fantazją, która ma zostać tylko tam, gdzie nasze myśli wędrują gdy zamkniemy oczy i odpłyniemy w nieziemskie krainy rozkoszy. Co jednak, gdy chcemy, by fantazja stała się rzeczywistością? Z takim problemem boryka się para numer 1. Ona marzy o gwałcie, on próbuje zmierzyć się z jej fantazją. Jest gotów na wiele poświęceń, byleby zadowolić swoją partnerkę.
No dobrze, a co gdy się okaże, że usilnie staracie się o dziecko, a jednak wszystkie próby kończą się niepowodzeniem? Lekarka podpytuje o satysfakcję z Twojego życia seksualnego, zada krepujące pytanie o Twoje orgazmy, które z naukowego punktu widzenia zwiększają szanse na zajście w ciążę. No cóż, zaszokowana pytaniem, stwierdzisz, że wszystko jest w porządku, choć rzeczywistość jest nieznośnie szara i nijaka. Bez fajerwerków, przyjemności i motyli w brzuchu. Do czasu, gdy umiera teść, a Twój mąż po raz pierwszy przy Tobie zalewa się rzewnymi łzami.
Ach, możesz być jeszcze żoną, która podobno źle robi… loda. Co zresztą wychodzi nie w bezpośredniej rozmowie, a u seksuologa/psychologa, u którego jako małżeństwo szukacie pomocy. Podczas sesji terapeuta proponuje Wam coś niecodziennego – odgrywanie ról. Próbujecie i okazuje się, że był to strzał w dziesiątkę. Wreszcie powiew świeżości w sypialni i wiele chwil uniesień. Niespodziewanie, na nowo, czerpiecie przyjemność z seksu. Do czasu.
Możesz też pragnąć seksu z żoną, ale ta wciąż na Ciebie krzyczy. Wrzeszczy, nie rozumie. Ty nie śpisz, szef Cię prześladuje, a Ty tylko pragniesz nocnego ukojenia w jej ramionach. Odrobiny przyjemności, która sprawi, że wreszcie zaśniesz. Gdy dostajesz tabletki nasenne prosto z azjatyckiego (czarnego) rynku, zaczynasz wdrażać w życie niepokojący plan.
„To właśnie seks” to teoretycznie film o seksie. Podstawie wielu małżeństw. Bez niego nasze wspólne życie często rozpada się, traci barwy, staje się nijakie, wielokrotnie prowadząc do poszukiwań. Już niekoniecznie z partnerem, z którym dzielimy życie. Film więc drąży i zadaje podstawowe pytanie: jak seks, a raczej brak satysfakcji z pożycia, może wpłynąć na naszą relację. Obnaża większość problemów, z którymi borykają się związki.
To własnie seks, czyli… brak komunikacji
Grzech główny relacji międzyludzkich. Większości związków, nie tylko tych filmowych. Już na samym początku staje się jasne, że większość naszych bohaterów (bo jednak nie wszyscy!) nie potrafi powiedzieć, co sprawia im przyjemność, gdzie odnajduje satysfakcję. A przecież czasem wystarczą drobne zmiany. Czasem odrobiny wysiłku i zrozumienia. Ale to właśnie komunikacja sprawia, że oboje zaczynamy czerpać satysfakcję ze wspólnych czynności. Nasi bohaterowie rzadko jednak podejmują wysiłek, by wypracować jakiekolwiek rozwiązanie problemu. Prowadzi to do (nie)oczywistych konsekwencji.
Kłamstwa
W pogoni za własnym szczęściem, zaczynasz kłamać. Nie potrafisz opowiedzieć o własnych potrzebach, dlatego też starasz się wszelkimi sposobami uzyskać to, co chcesz. Nawet jeśli będziesz musiał(a) okłamywać najbliższą Ci osobę. Czasem oszukujesz samego siebie, sądząc, że nie ranisz drugiej osoby. Bądź ta druga osoba po prostu Cię nie rozumie. Co ciekawe, twórcy wcale nie poszli drogą na skróty, pokazując najbardziej oczywisty scenariusz – zdrady. W filmie dominują kłamstwa dnia codziennego, mówionych wyłącznie z pobudek egoistycznych, raniących równie mocno, ale wcale nie sięgających tak głęboko jak wpadnięcie w obce ramiona.
A w każdym przypadku wystarczyłaby najzwyklejsza rozmowa o swoich potrzebach. Czyli… wracamy do grzechu głównego, komunikacji.
Brak poświęcenia
Wydawałoby się, że poświęcenie dla miłości to rzecz oczywista, którą wnosi się do związku. Nie rezygnacja z siebie, ale próba znalezienia wspólnej drogi. Drogi, w której każdy z nas rezygnuje z odrobiny (!) siebie na rzecz drugiej osoby. Bo bycie razem to nie tylko czerpanie przyjemności. To również kompromisy, poszukiwania, robienie kroku w tył, wysłuchanie partnera. Gdy jednak zaczynamy gonić za własnym szczęściem (patrz też punkt 2), zaczynamy wywierać naciski, zapominając, że… do tanga trzeba dwojga. I przy okazji spełniania naszych przyjemności, w pewien sposób odstawiamy druga osobę na boczny tor. Staje się ona tylko narzędziem, które ma nas doprowadzić do miejsca, w którym to Ja będę czuć się najlepiej.
Te trzy główne grzechy stają się motorem napędowym do kolejnych, coraz bardziej niezręcznych, niekiedy nawet dramatycznych sytuacji. Wydawałoby się, że mamy więc wszystko, by zbudować interesujący komediodramat.
Po drodze jednak… coś poszło nie tak.
Bo jednak, pomimo dość realnych problemów naszych filmowych bohaterów, w żaden sposób, widz nie odczuwa z nimi emocjonalnej więzi. Na tyle jest mało chemii pomiędzy nimi a nami, że już po seansie, film zaczyna się rozmywać, tracąc swój pierwotny kształt. Mogłoby się wydawać, że produkcja pobudzi do dyskusji, wywołując lawinę pytań, odpowiedzi, zaprzeczeń, rumieńców, fantazji, niespełnionych życzeń, grzeszków, ale i tego, co robimy dobrze. Nic z tego. Przez brak bliskości z widzem, problemy stają się coraz mniej realne, a i w sumie jakoś nikomu tam nie współczujemy, nie stajemy po żadnej stronie. I ostatecznie dochodzimy do konkluzji, że po co coś zmieniać (nawet jeśli czujemy się nie do końca szczęśliwi), gdy i tak to nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
Scenariusz więc trochę leży i trochę kwiczy. Nie tylko na poziomie rozwinięcia poszczególnych historii (którym brakuje zdecydowanego domknięcia), ale także samego zakończenia, które, choć nieoczekiwane, jest zupełnie nieadekwatne do całości. A raczej nie stanowi żadnej puenty, nie zostawia znaku zapytania. Jest za to zakończeniem doklejonej historii, która wszak też nie wiadomo po co się tam znalazła.
Może po to, by nie było, że film zrobiono tylko o szukaniu przyjemności w seksie? Że film jest mądrzejszy niż na pierwszy rzut oka może się wydawać? Reżyser dodał więc rozmowy przez „Skype’a” dwójki nieznajomych: tłumaczki języka migowego i chłopaka niemowy, a także mężczyzny, który był skazany za przestępstwa seksualne i właśnie wprowadził się na osiedle naszych bohaterów. Do jakich ostatecznych konkluzji miało wprowadzić włączenie tych historii i postaci do scenariusza, niestety nie wiem. Są to zbędne wątki dorzucone na siłę, by poruszyć wiele zaburzeń seksualnych. Ale które nie przybliżają nas do pierwotnego problemu.
Mamy więc ogromny potencjał na świetny film, niezłe historie, którym zabrakło dobrego zakończenia, dialogi, które nie wpadają w kloaczny, prostacki humor, ale też i dobre, wyrównane aktorstwo. A jednak nadmiar wątków i brak puetny, czy nawet otwartego, sensownego zakończenia, które zostawiłoby w głowie pytania, sprawiają, że film odbieramy poniżej naszych oczekiwań.
Nie zniechęcam, ale mogło być zdecydowanie lepiej.
Zobacz, gdzie obejrzeć legalnie film „To właśnie seks”