Długo nie myślałam o nim w tym kontekście. Ale że to anioł? Że to Syn Boga? Na dodatek ukochany?
Wiesz, gdy wychowujesz się w kulturze katolickiej, uczęszczasz na religię, nie zastanawiasz się nad tym kim jest Lucyfer. Dostajesz proste przesłanie: dobro vs zło. Za złe uczynki idziesz do piekła, za dobre do nieba. W końcu Lucyfer to ucieleśnienie zła wszelakiego, zła wszechpotężnego. Ten szatan, diabeł, bestia z rogami i dyndającym ogonem. Żaden upadły anioł. Bo anioły są wszak dobre. Nie zbaczają na złą ścieżkę.
Ale czy aby na pewno?
Gdy zajrzysz głębiej okazuje się, że Lucyfer z łaciny to „niosący światło”. Gdy cofniemy się do starożytnego Rzymu okaże się, że Gwiazdą Poranną określano planetę Wenus, a dosłowne jej tłumaczenie to „niosący światło”. Brzmi to dobrze, prawda? Ale część aniołów się zbuntowała i najprawdopodobniej na ich czele stanął Szatan – dlaczego do tego doszło? Biblia nie wyjaśnia, Ojcowie Kościoła również – polecam za to ciekawy tekst przedstawiający 7 hipotez na ten temat.
Wiedząc, że Lucyfer aż tak oczywistą postacią nie jest, a jego uczynki wcale nie są jednoznaczne, staje się interesującym bohaterem dla człowieczej wyobraźni. Tak więc Neil Gaiman wprowadził go na karty komiksu o Sandmanie jako drugoplanową postać. To właśnie tam diabeł znudzony swym żywotem opuszcza piekło. Skoro dużo nudniejsze postaci potrafią dostać swoją serię, czemu nie mógłby tego mieć Lucyfer? Tak też uważał autor i przekonywał DC do tego pomysłu. Dopiero jednak Mike Carey pojął w lot, jak świetną postacią jest Lucyfer.
Carey tchnął na nowo życie w naszego złego bohatera, właściciela ekskluzywnego klubu Lux, mieszczącego się w mieście… aniołów, w Los Angeles. Muszę tu nadmienić, że samą postacią Lucyfera zainteresowałam się z powodu serialu, więc gdy otworzyłam komiks przeżyłam pierwszy szok. W telewizyjnej, bardzo luźnej adaptacji, diabeł ma ciemne włosy i ciemną oprawę oczu (trochę stereotypowo, bardzo diabelsko). W komiksie jest… blondynem! I to swoją drogą, bardzo podobnym do Davida Bowiego. Tak zresztą zażyczył sobie sam Neil Gaiman.
Jednak taka kreacja Lucyfera, bądź co bądź pierwotna, jest interesująca, i co więcej, zbliża nas do aniołów, wyobrażenia, które tak dobrze znamy ze sztuki. Jeśli jednak oglądaliście serial, musicie przygotować się na jeszcze jedną zmianę – otóż w komiksie Lucyfer nie będzie współpracować z policją, tu historia biegnie zupełnie innym torem. W pierwszym tomie trudno jeszcze oceniać w jakim kierunku podąży Mike Carey, ale już widać, że to historia mroczniejsza, bardziej przesiąknięta złem, choć wciąż nie tak oczywistym, jak w stereotypowych historiach o diable. Mike Carey zręcznie żongluje mitologiami, mieszając różne opowieści i świetnie wplatając w to postać Lucyfera.
Pierwszy tom „Diabeł u progu” składa się z trzech wyraźnych części, w których to Lucyfer, realizując swój plan, współpracuje z różnymi istotami ludzkimi (albo innymi wiecznymi czy potępionymi). Otrzymując zlecenie od Ojca ma pozbyć się niebezpiecznej siły spełniającej życzenia ludzi (a cóż robi diabeł, jeśli nie zawiera z Tobą wiążącego kontraktu?). Według Nieba trzeba to zrobić jak najszybciej, a nikt tego nie zrobi lepiej niż sam diabeł. Lecz wszystko ma swoją cenę – Lucyfer żąda glejtu. Do czego mu będzie potrzebny? W tym tomie czytelnik nie pozna jeszcze odpowiedzi, ale można się już domyślać, że będzie to iście diabelski plan.
Jednak upadły anioł doskonale wie, że wiele jego ruchów jest zaplanowanych z góry przez Ojca. Nawet to, że chce otrzymać glejt nie wydawało się czymś zaskakującym. Ile wie Ojciec, a na ile może działać z zaskoczenia Lucyfer? Co jest Boskim planem, a co wolną wolą? Czy w ogóle możemy sami decydować o własnym losie – czy może im bardziej chcemy to robić, tym bardziej wykonujemy z góry przypisany do nas plan?
Aby pokonać Boga, musi wykazać się niezwykłym sprytem i umiejętnościami manipulacji. Ma jednak bardzo ważną zasadę – nigdy nie kłamie. Może żonglować prawdą i półprawdą, ukrywać pewne fakty, lecz nigdy nie używa kłamstwa do osiągnięcia swoich celów. Jakichkolwiek celów. Inna rzecz, że każda obietnica, którą komukolwiek składa, w dłuższej perspektywie musi przynieść mu korzyści. Ty, jako zwykły śmiertelnik, nie podejrzewasz go o złe intencje (bo przecież jak świetnie przedstawia Ci wszelakie argumenty!), więc dosyć szybko ulegasz jego urokowi i… manipulacjom. W końcu jako Władca Piekieł doskonale poznał udręczone, ludzkie dusze. Wie, jak kusić, wodzić, nęcić, jak wykorzystywać nasze słabości.
W każdej części znaczącą rolę odgrywa kobieta. Jak Ewa z raju kuszona przez węża, tak i tu każda z nich jest kuszona – pragnieniem zemsty, pragnieniem sławy, pragnieniem odwrócenia swoich złych uczynków. Każda z nich, wpada w sidła Lucyfera, ulegając jego urokowi. W sidła Lucyfera bądź innych istot, które odgrywają znaczącą rolę w jego planie. W pierwszej części wraz z Rachel wybiera się w indiańską, duchową wyprawę, by wykonać misję zleconą z Nieba. Razem trafiają do pierwszego świata – najciemniejszego ze wszystkich, zasiedlonego przez złe, wiecznie głodne istotny. Rachel decyduje się na tę nieprawdopodobną podróż, ponieważ wierzy, że właśnie w ten sposób uda się jej przywrócić brata do życia.
W drugiej części Lucyfer wyrusza do Hamburga, by otrzymać wróżbę z żywych kart tarota stworzonych przez anioła Meleosa. Niemieckie miasto przesiąknięte jest prostytucją, upadłymi marzeniami i nazistami, którzy próbują przywrócić porządek na ulicach. Tu zło czai się nie w duchowym, niematerialnym świecie, ale między ludźmi. To oni wyrządzają sobie krzywdę, to oni są dla siebie ucieleśnieniem zła, widząc w sobie wrogów i niszczą się wzajemnie.
W ostatnim, bardzo krótkim epizodzie, pewna dziewczyna postanawia pomścić śmierć swojej przyjaciółki. Jak jej się to uda i co z tym ma wspólnego Lucyfer… to już musicie przeczytać.
To co jednak wspólnego ma komiks z serialem, to podejście do… zła. Bo ono wcale nie wychodzi od diabła, od Lucyfera, lecz od nas. To od Ciebie jako człowieka zależy, którą drogą podążysz i jakich czynów dokonasz. Ktoś może Ci w tym pomóc, ale to nadal Ty, decydujesz się mordować, zdradzać, kraść. To od Ciebie zależy czy ulegniesz pokusie czy też będziesz na nią odporny. No ale znów, wrócę do jednego z poprzednich akapitów – gdzie kończy się boży plan, a zaczyna wolna wola?
Choć za scenariusz każdej części odpowiadał Mike Carey, to część wizualna tworzona była przez różnych rysowników. W żaden sposób nie wpływa to negatywnie na odbiór historii, a co więcej dodaje charakteru i zmienności poszczególnym częściom. Całość utrzymana jest jednak w podobnej stylistyce – mocna kreska, bardzo twarde, mocne kontury postaci, dodające szorstkości i mroku. Patrzysz na narysowane postaci i już wiesz, że pod maską, którą zakładają nie ma zbyt dużo dobrego. Ciemne barwy potęgują wrażenie czającego się wszędzie zła. Kreska jak i scenariusz doskonale się uzupełniają, tworząc spójną, mroczną opowieść o upadłym aniele.
I być może sam scenariusz nie porwał mnie tak bardzo jak myślałam, to jednak stanowi dobry wstęp do historii o Lucyferze, na tyle, ile pozwala forma komiksu.