„Lissy” Luca D’Andrea – recenzja książki. Zło przbiera różne oblicza

  1 listopada, 2018

I tak łatwo nie odpuszcza. Gdy raz weźmie Cię w swoje szpony, to jakbyś podpisał cyrograf. Nie odejdziesz tak łatwo. Głos w Twojej głowie, niczym diabeł na ramieniu, będzie szeptał Ci słodkie pieśni omamiające Twój umysł. A Ty niczym baranek na rzeź, będziesz słuchał, bo nie masz odwrotu.

A może masz?

Czy tak łatwo zejść ze ścieżki, którą raz obrałeś? „Lissy” Luci D’Andrei to mrożący krew w żyłach thriller. I to dosłownie. Bo większość wydarzeń rozgrywa się w wśród wysokich górskich szczytów, gdzie noc może przynieść nie ukojenie, a zmrożone serce, które nigdy więcej nie zabije. Mrożący krew w żyłach, bo opierający się różnych obliczach człowieczeństwa. Ukazujący dwie strony medalu, sprawiający, że nasza wiara i założenia mogą bardzo szybko lec w gruzach. Mrożący krew żyłach, bo gdy raz zadasz cios, to życiodajny, czerwony płyn uleci z Ciebie bardzo szybko… A Tobie zapomną.

„Lissy” to opowieść o przeznaczeniu. O tym, że pewnych rzeczy nie da się uniknąć. O tym, że ten jeden krok w stronę źle pojmowanej sprawiedliwości, może zaprowadzić Cię w miejsca, do których nigdy nie chciałbyś trafić. Ale przeznaczenia nie da się oszukać. Czai się na Ciebie wśród śniegu, wśród drzew i próbuje przywołać. Jeśli nie po dobroci, to na siłę. Dopełnisz dzieła, które rozpocząłeś. Które rozpoczęli Twoi przodkowie. Które przejmą kolejni. Od przeznaczenia nie uciekniesz, choć będziesz się starał ze wszystkich swoich sił. Chyba że jesteś kimś wyjątkowym. Kto oprze się pokusie. Kto powie dość.

„Lissy” to opowieść o złu, które może się na Ciebie czaić na leśnych ścieżkach. O złu, które może być ubrane w płaszcz dobroci. O złu, które złem być nie chce. To opowieść o szaleństwie, które zło wywołuje. O pułapkach umysłu i emocji. O sprawiedliwości, którą człowiek chce sam wymierzyć. Ale tym samym jest to opowieść o wielkim bólu i krzywdzie. Tęsknocie i złych wyborach. O dręczących wyrzutach sumienia i konsekwencjach swoich czynów. Także tych z młodości.

O oborniku, w którym każdy z nas choć raz się wytarzał.

I o złu, które wybiera kolejne ofiary opętania.

Myślisz, że już wiesz o „Lissy” wszystko? To zdziwisz się, gdy będziesz brnąć przez kolejne rozdziały. Wyobraź sobie młodą dziewczynę, która postanawia uciec od męża kryminalisty. Od męża, który kochał ją na swój sposób, ale niemal codziennie babrał się we krwi. Lecz ucieczka, choć doskonale przygotowana, kończy się wypadkiem. Niemal tragicznym, ponieważ Marlene udaje się przeżyć, a wszystko za sprawą Bau’ra, mieszkańca gór, samotnika, zielarza, ale przede wszystkim człowieka mocno wierzącego. Marlene i Bau’r – Simon Keller, stają się sobie coraz bliżsi. Lecz tak jak w górach, pogoda lubi płatać figle, tak i ludzki los potrafi być nieobliczalny.

Co się wydarzyło w górach? Czy mąż Marlene odnalazł uciekinierkę? Czy zło dotknęło każdego z bohaterów?

„Lissy” to również opowieść o samotności. Może przede wszystkim o samotności. I inności. Niezależnie, z której perspektywy patrzymy, czytając kolejne rozdziały, czujemy samotność każdego z bohaterów. Postaci tragicznych, o powykrzywianych życiorysach, umorusanych, ubabranych po łokcie. Ale samotnych. Nie mających oparcia w swych rodzicach. Oszukanych przez dorosłych i pozostawionych samym sobie. A przynajmniej każde z nich tak myślało.

Do czego prowadzi samotność? Ta z dzieciństwa i ta z dorosłości? Do jakich wyborów nas popycha? Dlaczego pomimo dziecięcej niewinności, to właśnie zło, staje się coraz bliższe sercu? Jak kształtują nas krzywdy?

„Lissy” Luci D’Andrei to powieść napisana prosto. Bo tacy są jej bohaterowie. Wywodzący się z ubogich rodzin, z kompleksem niższości, ciągnącym się przez kolejne lata życia. Prosty język, krótkie zdania nie tylko uwypuklają pochodzenie postaci, ale nadają dynamiki powieści.

Było mroźno, Intensywnie. Zaskakująco. Mrocznie. Jak to w górach najczęściej bywa.

[mc4wp_form id="3412"]