Siedzisz teraz wygodnie w fotelu i zastanawiasz się na jakie pójść studia? A może leżysz na łóżku i czytasz ulubiony kryminał? Wyobraź sobie, że któregoś dnia wszystko to, co kochasz zostaje Ci zabrane. Nie masz wyboru, a odgórnie przypisaną rolę. Możesz być żoną komendanta, Martą czy Podręczną. Jeśli się nie wychylasz, być może dostaniesz przywilej utworzenia zwykłej rodziny. Tylko pamiętaj – ściany mają uszy, więc raz dany „przywilej”, może zostać szybko zabrany.
Tak jest w Republice Gileadzkiej, w której powracamy do średniowiecza, pomimo czasów nam współczesnych. Bowiem to mężczyzna znów staje się wszechpotężnym władcą, decydującym o losie kobiet. Każde, nawet najdrobniejsze przewinienie, jest surowo karane, niezależnie od pozycji, jaką zajmujesz. W szczególności, gdy jesteś kobietą.
Niedawno zakończyłam oglądać drugi sezon „Opowieść Podręcznej”. Sezon wypełniony emocjami, ucieczkami czy wreszcie uczuciem, choć stłamszonym i sponiewieranym, macierzyństwem, ale i coraz większymi aktami przemocy. Dla wielu kolejny powrót do Republiki Gileadzkiej okazał się wielkim rozczarowaniem. Na tyle dużym, że z powątpiewaniem spoglądają na zapowiedzi platformy Hulu i samego twórcy dotyczące trzeciego sezonu. Bo że będzie, to wiemy. Jednak Bruce Miller marzy nawet o 10 sezonach. Czy jest sens opowiadać o Republice Gileadzkiej robiąc z niej nie dramat a dłużącą się telenowelę?
Drobne przewinienie = kara
Już po pierwszym sezonie wiemy, że Gilead nie odpuszcza. Surowy kodeks kar jest niewzruszenie egzekwowany, nawet jeśli dotyczy osób najwyżej postawionych. Komendant Fred nie odpuszcza żonie Serenie, nie odpuszcza też młodej żonie Nicka, Eden. W Republice liczy się przede wszystkim posłuszeństwo, dlatego też w drugim sezonie jesteśmy świadkami coraz to okrutniejszych i krwawszych kar. Widzimy to nie tylko między wierszami, ale dosłownie: przypalanie dłoni nad kuchenką czy brutalny gwałt.
Twórcy pokazują nam również Kolonię, do której zsyłane są kobiety. Trafia tam Glena / Emily, która opiekuje się pozostałymi. Jest to miejsce, które łączy wszystko, co najgorsze spotkało nas w historii: obozy koncentracyjne, łagry czy nawet plantacje wypełnione niewolnikami. Tu kobieta nie ma żadnych praw. Nie przysługuje jej nic, co mogłoby uchronić przed radioaktywnymi oparami wydobywającymi się z ziemi. Stamtąd nie ma ucieczki, tam zostajesz. Dopóki nie wyniosą Cię martwej.
Po pierwszym sezonie wiemy już, że jedno to jest to, co widać, a drugie, co niesie za sobą noc. Komendanci prowadzący podwójne życie, prostytucja, która przecież miała zniknąć, przebieranki, orgie i wszelkiego rodzaju wynaturzenia mają się dobrze. Są tylko głęboko schowane. W drugim sezonie nie zgłębiamy już wypaczeń Republiki. Tym razem bardziej niż ogół liczy się szczegół. I polityka. Dyplomacja. Nie tyle rytuały, co PR na świecie i wewnątrz Republiki.
Serena
Coraz ważniejszą postacią staje się Serena. To ona, choć głęboko wierząca w system, który stworzyła wraz z mężem, powoli zaczyna dostrzegać jego wady. Nie potrafi się zbuntować w pełni, lecz coraz częściej widzimy emocje, które wkradają się jej na twarz. Cierpi, gdy widzi zrzucaną do basenu Eden. Łamie prawo, tworząc ustawy za plecami Komendanta, za co sromotnie zostaje ukarana. Obcinają jej palec, gdy publicznie czyta fragmenty Pisma. I wreszcie poznajemy jej najbardziej ludzką twarz, gdy oddaje to, co dla niej było najcenniejsze. Mimo to tkwi w szaleństwie, trzymając się go kurczowo i tworząc specyficzną relację z Fredą. Nienawidząc jej, a jednocześnie próbując ją zrozumieć i doceniając jej błyskotliwość. Twórcy przez kilka odcinków próbują nam nakreślić emocje wytworzone pomiędzy Paniami, pokazując macierzyństwo z różnych jego stron. Blasków i cieni. Pokazując jak trudno jest oddać własne dziecko i jak niełatwo jest odegrać rolę rodzica, gdy wiesz, że tuż obok Ciebie jest biologiczna matka.
Z resztą nie tylko relacja Serena – Freda jest intrygująca. Równie ciekawie, choć bardzo boleśnie, prezentuje się relacja Freda – Ciotka Lydia. Druga z Pań, choć surowa i wierząca w system równie mocno co Serena, pokazuje swoje cieplejsze oblicze. Czasem są to ledwie ułamki sekund, lecz udowadniają, że gdzieś w tej kobiecie tli się dobro. Lecz to nie tylko zasługa ciekawej roli, lecz przede wszystkim Ann Dowd, która wykrzesała z postaci wszystko, co tylko mogła. Podobnie jest w przypadku June, w którą wcieliła się Elisabeth Moss czy Sereny zagranej przez Yvonne Strahovski. Każda z aktorek stworzyła kreację trudną do zapomnienia, wkładając całą siebie i przelewając wszystkie emocje, które w sobie nosiły.
To, co nadal pozostaje mocną stroną serialu to kadry i sposób kręcenia. Zbliżenia na twarz, długie ujęcia – wszystko to sprawia, że czujemy się bliżsi przedstawianej rzeczywistości i intensywniej odczuwamy emocje zagrane przez bohaterów. Do tego dochodzi perfekcyjna scenografia i kostiumy. Twórcy zadbali o każdy szczegół, jak choćby etykiety na produktach, znaki drogowe nie mające żadnych napisów czy nawet kartka z planem dnia wręczona Serenie podczas pobytu w Kanadzie, nie zawierająca ani jednego słowa. W końcu kobiety Gileadu nie czytają. Nigdy i nigdzie.
Serial staje się mroczniejszy i intensywniejszy. Czasem spowalnia, innym razem gna do finału. Dla mnie oba elementy zostały idealnie wyważone, dzięki czemu nie zostałam przytłoczona ani nadmiarem emocji ani nudą, ani tym bardziej akcją. Choć oczywiście nie jest to sezon bez wad. Największą jego bolączką jest… powrót do punktu wyjścia. Czułam, że zbyt długo kręcimy się w kółko. Trzy próby ucieczki June w jednym serialu to za dużo. Nawet dla tak cierpliwego widza, jakim jestem ja.
Tym bardziej, że ani razu nie poniosła poważnych konsekwencji za swoją niesubordynację. Liczyłam również, że twórcy zakończą serial mocnym drugim sezonem, a czeka nas na pewno jeszcze jeden. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie on bardziej rozlazły i powtórzy schematy, które już znamy z poprzednich odsłon. Inna sprawa, że w przeciwieństwie do wielu zawiedzionych osób, mnie finał drugiego sezonu nie rozczarował. Co więcej, wydaje mi się on logiczny i sama mam wątpliwości, czy postąpiłabym inaczej.
Drugi sezon „Opowieść Podręcznej” oceniam bardzo pozytywnie, choć niestety z dużym znakiem zapytania na przyszłe odcinki. Nie wiem, czy twórcy skrywają jakiś as w rękawie, ale z pewnością stoi przed nimi bardzo trudne zadanie. Kolejna ucieczka? Kolejny bunt? Te same rodziny? Każde wyjście wydaje się niezbyt trafione, biorąc pod uwagę to, co dostaliśmy w drugim sezonie. Liczę jednak, że serial nie obniży mocno lotów i będzie godnie kontynuował historię rozpoczętą przez Margaret Atwood.