Plakat „Czasu mroku” świetnie odzwierciedla to, co sam film oferuje: dominację jednej postaci, która samotnie dźwiga na swoich barkach ogromny ciężar. Kiedy bowiem należy zadecydować o życiu tysięcy czy setek tysięcy obywateli przebywających na froncie, trzeba mieć olbrzymie pokłady zimnej krwi. Bądź być szaleńcem podobnym do Hitlera.
Winston Churchill miał w sobie mieszankę tych dwóch cech, co pomogło mu utrzymać się przy sterach do końca kadencji. Reżyser filmu Joe Wright skupia się na pierwszych dniach panowania Churchilla, który od razu musiał zmierzyć się z palącym problemem Dunkierki, w której zostało uwięzionych ponad 300 tys. żołnierzy.
Premier Winston Churchill
Dziś Churchill to rodzaj symbolu, jednak wtedy nikt go nie chciał na stanowisku premiera. Mało kto go lubił, miał tysiące pomysłów w ciągu dnia, ale przede wszystkim nie bał się sięgać po ryzykowne, ale i kosztowne rozwiązania. Kosztowne nie tylko pod względem finansowym, ale i w szczególności społecznym. Był jednak jednym z nielicznych, który od samego początku nie ufał zapewnieniom Hitlera i był wyraźnie przeciwny polityce prowadzonej przez ówczesnego premiera Neville’a Chamberlaina.
Myślicie jednak, że Churchill był popierany we własnej partii? Skądże! Niemal od dnia pełnienia funkcji premiera, za jego plecami szeptano i już puszczano nici, by tylko pozbyć się go ze stanowiska. Być może wpływ na to miała przemowa Churchilla, w której padły słynne słowa, że jako premier nie ma nic więcej do zaoferowania niż: „krew, trud, łzy i pot”. A być może to przez jego radykalne pomysły jak poświęcenie 4 tys. żołnierzy w celu uwolnienia pozostałych 300 tys. z Dunkierki. Nie bał się jednak podejmować trudnych decyzji, nawet tych wątpliwych etycznie. Churchill parł do przodu, forsował swoje pomysły – wiedział bowiem jedno: z Hitlerem nie można iść posłusznie za rączkę, a Anglia nie powinna ulegać szaleńczemu dyktatorowi wprost z III Rzeszy.Historia historią, czym byłby jednak taki film bez świetnego aktora. Gary Oldman w charakteryzacji nie do poznania zagrał Churchilla doskonale. Chód, mowa, mimika, ironia i powaga jednocześnie, postawa i rozmowy. Wszystko było na swoim miejscu i grało w odpowiednim czasie. Oldman ani nie przeszarżował swojej roli ani nie pozostawił jej przypadkowi. Trudno też nie odnieść wrażenia, że gdy on pojawiał się na ekranie, nie liczył się nikt inny. On zagarniał przestrzeń i był w jej centrum, reszta wydawała się być jedynie statystami. I może w innym filmie niosłoby to ze sobą negatywne konsekwencje, ale… nie tu. Bo przecież to film o doskonałym mówcy i charyzmatycznym człowieku, który terroryzował swoją służbę i wymagał od ludzi doskonałości.
Kadry ciemności i potęga samotności
Lecz nie tylko gra aktorska wypada tu wyśmienicie. Ja zachwycałam się pojedynczymi kadrami, doskonale oddającymi samotność Churchilla. Gdy jedzie windą, a kamera z oddali pokazuje jedynie małe oświetlone pomieszczenie, a wokół panuje totalna ciemność… Zaczyna Cię to przerażać i sam odczuwasz ogromny ciężar podejmowanych przez Niego decyzji. Praca kamery komponuje się wyśmienicie ze scenariuszem, podkreślając to, co najważniejsze, oddając nastrój, niepokój, ale i specyficzny charakter premiera.
Z każdą kolejną sceną doceniałam bardzo dobra pracę operatorów, którzy wywołali we mnie poczucie samotności i zbliżającego się niebezpieczeństwa.
„Czas mroku” to mieszanka humoru i dramatu
Samotność Churchilla, jego walka o Anglię, ale i niezależność decyzji to jeden z przewodnich tematów filmu. Brzmi dramatycznie i tak też to wygląda w filmie. Jednak Joe Wright wraz ze scenarzystą Anthony’m MacCartenem nie zrezygnowali z humoru. Wręcz przeciwnie. Umiejętnie wpletli go w dialogi jak i samą budowę postaci Churchilla, przez co widz nie tylko nie przeżywa zawału w fotelu, ale i momentami… świetnie się bawi.
Film jest bardzo dobrze wyważony. Tam, gdzie ma być dramatycznie, tam jest. Tam, gdzie można było pozwolić sobie na odrobinę oddechu, twórcy skwapliwie z tego korzystają. Jest więc i zabawnie, jak i podniośle. Nie brakuje poważnych dysput jak i… nagiego Winstona Churchilla. Wszystko jednak podane ze smakiem, z poszanowaniem dla inteligencji widza.
Churchill Churchillem, ale jego żona…
Nie zapominajmy jednak o żonie Winstona, Clementine, która nie tylko wytrzymywała trudny charakter męża, ale bycie… drugą w związku. Tuż po polityce. Jako jedna z nielicznych potrafiła dotrzeć do niego, ustawić go do pionu, a przy tym wciąż go kochała. Przynajmniej tak przedstawia to „Czas mroku”. Winston i Clementine wydają się być parą doskonałą, gdzie jedno bez drugiego nie może funkcjonować. W rolę żony wciela się brytyjska aktorka Kristin Scott Thomas, która swoją rolę odgrywa co najmniej dobrze.
Choć w samym filmie Clementine nie wydaje się być postacią znaczącą, to jednak tych kilka scen pokazuje jak ważną role odgrywała w życiu Winstona. Była jego ostoją i zdrowym rozsądkiem, rozwiewała wątpliwości i była podporą. Clementine jest tu równorzędną partnerką Winstona, wcale nie zdominowaną przez apodyktycznego męża z zapędami do rządzenia krajem.
Patetyczny ton
„Czas Mroku” to film (prze)gadany. Dla mnie szyty na miarę, dla niektórych może stanowić kino nie do przejścia. Bo choć skupia się na wydarzeniach związanych z Dunkierką, to jednak dialogi i postać Winstona znajdują się na pierwszym planie. Tym samym dostosowujemy się do tempa narzuconego przez polityka, a ono wcale nie jest zabójczo szybkie. Winston to mówca, nie żołnierz na polu bitwy. Jego wojna trwa w parlamencie i tylko słowami może przekonać do siebie lordów, ministrów czy samego króla.
I tak też kończy się film. Na przemowach i rozmowach. W metrze, w parlamencie i w Gabinecie Wojennym. I tak jak pierwsza część filmu to doskonały kąsek, tak druga część wpada w patetyczny ton, który brzmi zbyt hollywoodzko. Mowa, która ma prowadzić do zwycięstwa, przemiana Winstona Churchilla w człowieka, który chce być blisko ludzi i wreszcie człowieka, który jednoczy w pełni dwie frakcje. A wszystko za sprawą słowa, które ma pociągnąć do zwycięstwa. Końcówka staje się zbyt sztuczna i zwyczajnie… banalna.
A przecież banalność z pewnością nie dotyczyła Churchilla.