„Nie posiadamy się ze szczęścia”, Karen Joy Fowler – recenzja książki

  16 czerwca, 2016

Spróbuj przywołać swoje najwcześniejsze wspomnienie. Ile miałaś lat? 5? 6? Może mniej? A może to nie twoje wspomnienie, tylko wielokrotnie opowiedziana historia, którą zapisałaś jako swoją opowieść?


0

W sumie to nie musisz sięgać aż tak daleko. Jeśli masz więcej niż 20 lat, zastanów się jaką byłaś nastolatką? Wydaje Ci się, że dobrą? Że nie sprawiałaś problemów? Ja też tak myślałam. Później rozmowa z mamą i weryfikacja pobożnych życzeń. To co wydawało mi się prawdą, okazało się tylko moim wyobrażeniem. Mylnym wyobrażeniem. Wyparłam to, co było niewygodne, zostawiając obraz przyjemny do odtwarzania w głowie (oglądałaś „W głowie się nie mieści”?)

Zostawmy jednak mnie, a wróćmy do Ciebie. Czy też zetknęłaś się z brutalną rzeczywistością? Prawda nie była taka, jaką ją zapamiętałaś? Nawet jeśli zaprzeczysz, zmartwię Cię. Na pewno jest choć jedna sytuacja, którą powinnaś pamiętać, a wyparłaś ją z pamięci. U mnie tak było. U głównej bohaterki, Rosemary, „Nie posiadamy się ze szczęścia” także. Zresztą ona nawet nie próbuje udawać, że jej wspomnienia są jej wspomnieniami. Widmo ojca psychologa-badacza, wciąż nad nią wisi. W dzieciństwie, młodości, a później już w życiu dojrzałej kobiety.

Rosemary wydziera nam powoli kawałki ze swojego dorastania, które my czytelnicy musimy sami złożyć. Pamiętasz wydzieranki z kolorowego papieru? Czytając „Nie posiadamy się ze szczęścia” odniesiesz wrażenie, że właśnie z takim obrazem masz do czynienia. Nie do końca składnym, nie do końca pasującym. A jednak układającym się w całość, definiującym nasze życie i nas samych. Bo takie są nasze wspomnienia. Nasączone doświadczeniami naszymi i opowieściami innych. Wyczyszczone z elementów, których nie chcemy pamiętać lub z elementami, które chcielibyśmy tam widzieć. Później, w barze, wśród znajomych takie opowieści najlepiej się sprzedają.

Rosemary doskonale wie, jak opowiadać. Nauczyła się tego. Nauczyła się wydzielać odpowiednie fragmenty i filtrować je tak, by znajomi mogli mieć obraz jej samej, takiej jaką ona chciałaby, aby ją widzieli. Zajęło jej to trochę czasu. Do tego jednak momentu była inna. Dziwna. Niezrozumiana. A wszystko swój początek miało w… dzieciństwie. Niby szczęśliwym, ale tylko do pewnego momentu. Niby radosnym, ale tylko do pewnej chwili. Bo Rosemary nie była sama. Oprócz rodziców badaczy miała też starszego brata i siostrę. W pewnym jednak momencie jej rodzina rozpada się, a szczęście odchodzi w zapomnienie. Znika siostra. Znika brat. Zostaje tylko ona.

Trudno pisać o „Nie posiadamy się ze szczęścia”, gdyż zawiera jeden mały twist. Mały, gdyż poznajemy go dość szybko, ale zdradzając go, odebrałabym Ci możliwość poznania głównej bohaterki. Jednak od tego malutkiego twistu zależy zrozumienie książki. Samej Rosemary. Mocy dzieciństwa i rodzeństwa. Siły wspomnień.

Każda rodzina ma swój fundament. Gdy ten zadrży, szczęście może posypać się jak domek z kart. A gdy znikną poszczególne jego elementy, już nic nie będzie takie samo. Rosemary dużo opowiada o ludzkim mózgu, osobowości, zachowaniach. Wprowadza nas w świat, który zaczyna oburzać, bulwersować, buntować. Nie są to jednak intensywne doznania. Autorka książki, Karen Joy Fowler, odpowiednio dawkuje emocje, odkrywając poszczególne karty powoli, uzupełniając je ciekawostkami ze świata psychologii. Tak, by czytelnik zrozumiał więcej.

„Nie posiadamy się ze szczęścia” to opowieść o zagubionej dziewczynce, która w pewnym momencie została pozbawiona swojej tożsamości. Która została naznaczona swoją innością. Która długi czas nie mogła się odnaleźć w społeczeństwie, wykazując się zachowaniami odwrotnymi od oczekiwanych.

„Był tylko jeden problem: jak już udało mi się zasłużyć na miano normalnej, nagle nie miało to aż takiego uroku. Dziwaczność była nową normalnością – i oczywiście już o tym widziałam. Nadal nie pasowałam.” – str 154

Jest to opowieść o rodzinie, która pozbawiona jednego filaru, nie potrafiła się na nowo odbudować. O rodzinie, która po jednej stracie, nie potrafiła odnaleźć swojego szczęścia. Do tego było potrzebne nie kilka, a kilkanaście lat. A być może nigdy nie udało im się znaleźć już odpowiedniej przystani?

To również opowieść o utracie kogoś bliskiego. Na tyle bliskiego, by zaburzyć normalne funkcjonowanie. Przypomina mi się książka „Moja siostra mieszka na kominku”, w której to siostra bliźniaczka głównej bohaterki ginie w ataku terrorystycznym. Od tego dnia rodzina nie potrafiła na nowo zdefiniować swojej tożsamości. Tu jednak nikt nie ginie. Tu jest inaczej. Zmiany, które zaszły, odciskają swoje piętno. Szczególnie na Rosemary.

„Ale w pewien sposób to ja musiałam unieść cały ciężar w tej sytuacji. Dla mamy, taty i Lowella Fern pojawiła się w środku historii. Ukształtowali się jako osoby już dużo wcześniej, więc mieli jakieś „ja” do którego mogli powrócić. Dla mnie wszystko zaczynało się od Fern” – str 121

W takiej opowieści nie mogło zabraknąć tajemnic, które ciążą na rodzinie. Lecz są to tajemnice niedostępne tylko dla głównej bohaterki. Nie dlatego, że nikt nie chciał jej ich wyjawić, a dlatego, że ona sama wyparła je całkowicie z pamięci. Gdy docieramy do końca książki możemy zastanawiać się, na ile Rosemary przedstawiła nam obiektywną prawdę, a na ile przetworzone przez umysł wspomnienia. Lecz czy to rzeczywiście ma aż tak duże znaczenie?

„Nie posiadamy się ze szczęścia” to dobra książka. Miejscami bardzo dobra. Przede wszystkim jednak wciąga od pierwszych stron, a sam twist zaskakuje, o ile nie oczekujemy wielkiego „bum”. Pod koniec akcja nieco przymiera, jednak to zaledwie kilkanaście ostatnich stron, standardowo zostawionych na wyjaśnienia i tzw. „co było dalej”. Ja pisarce dałam się uwieść, poszerzyć horyzonty i na pewne problemy, na które najczęściej nie chcemy patrzeć, spojrzeć czujniejszym okiem.

Wszystko jednak zaczyna się w rodzinie. I na niej się kończy. Nieważne, jak bardzo od tego chcemy uciec.

Tytuł: Nie posiadamy się ze szczęścia
Autor: Karen Joy Fowler
Wydawnictwo: Poradnia K
Data premiery: 15 kwietnia 2016
Moja ocena: 7/10

Za przesłanie egzemplarza do recenzji dziękuję Go Culture oraz Poradni K

[mc4wp_form id="3412"]