Co zrobić, aby ludzie czytali więcej? Więcej i więcej? A może zamiast więcej lepiej użyć słówek efektywniej i jakościowo? Jak znaleźć lektury, które porwą nas od pierwszej litery? Jak znaleźć książkę, która zainteresuje nas tematem szczególnie nam bliskim? A przede wszystkim jak znaleźć autora, który będzie podzielał nasze poglądy i postrzeganie rzeczywistości?
Mam dla Was odpowiedź prostą składającą się zaledwie z trzech wyrazów: Big Book Festival, który co roku odbywa się w Warszawie. Fantastyczna atmosfera, a przede wszystkim szeroki przekrój literatury nie ograniczający się do jednego gatunku, nie dyskryminujący żadnego czytelnika. A jeszcze ważniejsze jest to, że festiwal to nie tylko możliwość spotkania i posłuchania ulubionych autorów, ale mnóstwo niecodziennych wydarzeń.
Co prawda, w tym roku festiwal dobiegł już końca, ale mam nadzieję, że w przyszłym jeszcze tłumniej przybędziecie na to wydarzenie. I ja zrobię wszystko, by intensywniej uczestniczyć w festiwalowych atrakcjach, bo raptem udało mi się zawitać na dwa spotkania. Ale dwa spotkania, które wywarły na mnie bardzo dobre wrażenie, choć nie obyło się bez małych wpadek.
ODSŁONA I – organizacja ogólna
Big Book Festival to wyjątkowe, ale i ogromne przedsięwzięcie, które mogło nie pójść w wielu punktach programu. A jednak wyszło i wyszło bardzo dobrze. Wystarczy zacząć od początku, czyli od samego przywitania. Witają nas świetne festiwalowe grafiki, a przede wszystkim stoisko, na którym można zaopatrzyć się i w plakaty, i zakładki, i oczywiście materiałowe torby, które cieszyły się chyba największą popularnością. Od samego początku możemy przysiąść na kolorowych leżaczkach, by w otoczeniu parkowej przyrody i na świeżym powietrzu zaczytywać się w lekturach. Jeśli ktoś przypadkiem nie zabrał ze sobą żadnej książki, mógł skorzystać ze stoiska księgarni Matras, która oferowała wiele tytułów, w tym większość tych, których autorzy mieli zaplanowane spotkania. Stąd też każdy, kto chciał zdobyć autograf, nie musiał szukać w okolicy księgarni bądź też targać ze sobą grubych tomiszczy (co prawda, z powrotem do domu trzeba było je i tak donieść). Jak jednak zapanować nad natłokiem spotkań, by każdy wiedział, gdzie i jak trafić? 5 lub więcej wydarzeń jednocześnie może przysporzyć o ból głowy, a punkt informacyjny nie wyrabiały z obsługą petentów. Organizatorzy wymyślili interesujący trik, który przypadł mi niezmiernie do gustu. Zastanawiam się tylko, jak to wytłumaczyć, by zabrzmiało i sensownie, i przekonująco.
Zamiast więc skomplikowanych mapek, organizatorzy tak ułożyli program, by człek uczestniczący w wydarzeniu szedł zgodnie z kierunkiem poszczególnych komórek. Co jeszcze ważniejsze, przy każdym „przystanku” znajdował się specjalny „słup” z oznaczeniem w jakim miejscu jesteśmy i jakich spotkań możemy się spodziewać. Dla mnie – strzał w dziesiątkę!
Część spotkań odbywała się wewnątrz pałacu, a część na zewnątrz, na świeżym powietrzu. Akurat tak wypadło, że oba spotkania, w których uczestniczyłam, zostały przygotowane pod chmurką. Uczestnicy siadali na przygotowanych wcześniej skrzynkach. Wyglądało to świetnie, ale… No właśnie tu pierwsza mała wpadka – nie wszystkie skrzynki były równie wytrzymałe i niektóre z nich połamały się pod ciężarem siadających osób. Zdarzali się też tacy goście, którzy mieli ze sobą własne koce i rozkładali je na trawce. Idealny sposób na mini piknik.
I tu rzecz jeszcze jedna – wydaje mi się najważniejsza. Festiwal na tyle zwracał uwagę, że przyłączali się do niego przypadkowi spacerowicze. Nic nie stało na przeszkodzie, by przysiąść i posłuchać nawet nieznanego autora. A może przysiadali się także Ci, którzy dawno nic nie czytali?
Tu muszę dodać, że ja specjalnie wybrałam takich pisarzy, których książek jeszcze nie miałam w rękach, ale za to przymierzam się do ich przeczytania. W taki prosty sposób zweryfikowałam czy pisarz jest na tyle ciekawą osobowością, by warto było sięgnąć po jego powieść.
Zapomniałabym o jeszcze jednej kwestii. W końcu wielu z nas ma małe dzieciaczki, które niekoniecznie chciałyby 1,5 godziny słuchać kogoś, kogo zupełnie nie rozumieją. A tu nie dość, że rzecz dzieje się na świeżym powietrzu, że można rozłożyć koc, by maluch mógł się pobawić, a rodzice mogli spokojnie posłuchać, to jeszcze w pobliżu znajdował się plac zabaw, który mógł stanowić wyjście awaryjne. W każdej chwili można było się odłączyć jak i przyłączyć do spotkań zorganizowanych na zewnątrz, nie przeszkadzając przy tym innym uczestnikom. Stąd i ja w niedzielę miałam się już wybrać ze swoim maluchem, ale że pogrążyła nas gorączka, musieliśmy zrezygnować z zaplanowanej wyprawy.
Fakt, że sukces imprezy to również zasługa pogody, która była wyjątkowo łaskawa, szczególnie po burzliwym i bardzo deszczowym piątku. Jestem ciekawa, jakie byłyby moje wrażenia, gdyby jednak aura okazała się nieprzyjazna. I jak w takim przypadku poradziliby sobie organizatorzy? (choć wierzę, że spisaliby się na medal)
ODSŁONA II – spotkanie z Stevem Sem-Sandbergiem
Jak już wielokrotnie wspominałam, uczestniczyłam w dwóch spotkaniach. W dwóch zupełnie różnych światach. Pierwsze z nich Stevem Sem-Sandbergiem przebiegało w dość poważnym tonie, zresztą zmuszała do tego poniekąd sama tematyka. Jego dwie książki „Biedni ludzie z miasta Łodzi” jak i „Wybrańcy” to nie lekka literatura, przy której można rzucać żartami. Zbyt dużo w nich cierpienia i niesprawiedliwości.
Samo spotkanie z pisarzem jak najbardziej udane, ale… No właśnie. Tu kolejna wpadka, a może po prostu nie zaiskrzyło pomiędzy Jerzym Sosnowskim, Sandbergiem i tłumaczką. Stąd też sam początek rozmowy był lekko nerwowy. Na tyle, by pisarz zdecydował się (za zgodą uczestników) przejść na angielski, by w trakcie tłumaczenia nie zniknął sens jego wypowiedzi. A zależało mu na jednym – co po powrocie do domu i krótkim zbadaniu sprawy już mnie nie dziwiło – aby podkreślić, że jego książki to powieści. Nie reportaże. Że prawda jest zbyt skomplikowana i ma zbyt wiele odcieni, by był w stanie ją na tyle dobrze i obiektywnie oddać.
On, jako pisarz, świetnie czuje się pisząc fikcję, nie reportaże. Choć oczywiście w swoich powieściach wykorzystał autentyczne postaci i wydarzenia. Jednak to jest jego obraz, który chciał przekazać swoim czytelnikom. Jak też wielokrotnie zaznaczył, samo zło nie jest tak oczywiste, jak byśmy tego sami chcieli. A już w szczególności zło, które rodziło się w czasie II wojny światowej. Jednym z bohaterów powieści „Biedni ludzie z miasta Łodzi” jest Chaim Mordechaj Rumkowski. Szef łódzkiego getta. Przez większość potępiany, są jednak ludzie, którzy to właśnie jemu zawdzięczają życie.
Druga część rozmowy skupiła się na innej, najnowszej książce pisarza „Wybrańcy”. Tu znów spotykamy się z cierpieniem i brakiem kary dla tych, którzy na nią zasługiwali. Książka opisuje losy „wybrańców” sprawiających kłopoty wychowawcze, kalek, nieprzydatnych społeczeństwu, zamkniętych w wiedeńskim szpitalu psychiatrycznym w czasie II wojny światowej. Wśród nich jest Adrian Ziegler. I tu znów pojawia się bardzo niejednoznaczna postać siostry oddziałowej – Anny Katschenki. Z jednej strony to ona podawała pacjentom śmiertelny zastrzyk. Z drugiej strony ktoś wydawał jej polecenia.
Spotkanie z pisarzem już mnie nakręciło na jego dwie książki, a w najbliższym czasie sięgnę z pewnością po „Biednych ludzi z miasta Łodzi”. Właśnie ze względu na Łódź i jej nieco zapomnianą historię.
ODSŁONA III – spotkanie z Michaelem Crummey’em
Drugie spotkanie było bardziej na luzie. Z pewnością zasługa to pisarza, prowadzącego Michała Nogasia oraz tłumacza, który jest także właścicielem wydawnictwa wydającego książki Crummey’a. Trio Panów świetnie się bawiło, wciąż dowcipkowało. A na pewno nie nudzili i nie smęcili. Tutaj już na linii tłumacz – pisarz – prowadzący obyło się bez zgrzytów i nieporozumień.
Crummey opowiadał przede wszystkim o Nowej Fundlandii. Wysepce, która od 1949 roku należy do Kanady. Wysepce, którą targają wiatry. Jak powiada żona pisarza: „Dzień bez wiatru, to dobry dzień” – niezależnie, co się przydarzy. Crummey, choć wyspiarz, boi się potęgi oceanu. Pisarz opowiedział nieco o historii miejsca, z którego pochodzi, ale także o jego specyfice mającej wpływ na twórczość. W Nowej Fundlandii długi czas twarda, trudna codzienność mieszała się z opowieściami o duchach, magii, czarownicach. Jeszcze jego rodzice, dziadkowie byli świetnymi „opowiadaczami” historii, w których to prawda mieszała się z wierzeniami.
Po spotkaniu z pisarzem zapamiętam na pewno jedno: słówko nish, którego to nie spotkamy w innych angielskich słownikach. Wiecie co oznacza? Może to być „delikatny”, „kruchy” jak lód. Ale i można tak określić swój stan. Np. Michaela Crummey’a po meczu otwarcia Mistrzostw, któremu to towarzyszyło m.in. spożywanie… piwa. Czyli typowy stan na drugi dzień 😉
ODSŁONA IV – kilka słów na zakończenie
Ja jestem bardzo zadowolona. Wspaniała atmosfera. Wspaniali pisarze (ach, czemu mnie nie było w niedzielę!), wspaniałe spotkania. Szkoda tylko, że trzeba było wybierać, bo czasem serce kazało iść w kilka miejsc jednocześnie. Jeśli więc w przyszłym roku traficie na wzmiankę o festiwalu Big Book Festival, nie zastanawiajcie się ani chwili. Bo to naprawdę niesamowita przygoda i niesamowite wspomnienia. A nuż przekonacie się do czegoś nowego? Do nowego autora, do nowego gatunku? A może do samego czytania?