Podobno 63% Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki. Badania, które zmroziły Internautów nie napawają optymizmem. A gdyby zadać inne pytanie: ilu Polaków sięgnęło po co najmniej jeden tomik poezji? Aby nie być okrutnym, rozciągnijmy okres czasowy. Zamiast jednego roku, niech będzie 5 lat. Czy wyniki się poprawią?
Na całe (nie)szczęście, nikt takiego badania nie prowadził, bo wyniki mogłyby zatrwożyć nawet największego optymistę. A przecież nic tak dobrze nie rozrusza szarych komórek jak językowa gimnastyka przy porannej kawie!
Weźmy choćby Mirona Białoszewskiego, w szkole poznanego bliżej jako autora „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”. On to może dopiero pobudzić, lepiej niż niejedna szklanka napoju z kofeiną. „Pamiętnik…” to jednak proza, a my przecież potrzebujemy poezji, bo to właśnie ona jest bohaterem dzisiejszego wpisu.
Miron Białoszewski to poeta niezwykły. Bo choćby czytelnik chciał użyć innego słowa, to inne nie przychodzi do głowy. Bowiem jak nazwać człowieka, który potrafi w swym umyśle przygotwać taki ciąg słów:
Funkcje
a ciąg?
Na smyczy
radarowa smocz
taka sucz sztuczna
nylonozawasze
nykoń
rola uprawiana przez funkcje
rży..yix
(…)
Białoszewski to poeta oryginalny, lecz gdzieś zepchnięty w ciemne otchłanie świadomości Polaków. W szkole, prócz „Pamiętnika…” nie dostaniemy zbyt obfitego zestawu poezji, który wprowadziłby nas w świat… szarej rzeczywistości przepuszczonej przez prawdziwą, nieskrępowaną zabawę słowem. Państwowy Instytut Wydawniczy postanowił więc pamięć odświeżyć i przygotował kolejne wydanie tomu utworów zebranych polskiego poety. W pierwszej części znajdziemy więc cztery, najwcześniejsze zbiory poezji „Obroty rzeczy”, „Rachunek zachciankowy”, „Mylne wzruszenia”, „Było i było”. Na język ciśnie mi się jedno kolokwialne stwierdzenie, które oddałoby naturę zamieszczonych tam utworów. Dla mnie to prawdziwa „jazda bez trzymanki”. Taki rollercoaster, który może przyprawić o palpitacje serca i… ból głowy.
Ból głowy, spytacie? Po co więc czytać poezję, która tylko wprawi mnie w zły nastrój? Jednak ból bólowi nierówny. Bo Białoszewski wymaga. Nie jest prostym partnerem w rozmowach z czytelnikiem, choć opisuje to, co go otacza. Jedni nazywali go poetą rupieci, bo w jego wierszach odnajdziemy opisy takich przedmiotów codziennego użytku jak klucz, szafa czy… łyżka durszlakowa. A wystarczy spojrzeć tylko inaczej, dziecięcą wyobraźnią, wzrokiem nieskupionym w utartych schematach.
Pomyśl teraz przez chwilę, czym dla ciebie może być durszlak?
Zgaś światło. Weź latarkę i zaświeć tuż pod łyżką. Co zobaczysz na suficie? Czyż nie piękny widok? Czy zwykły przedmiot nie okazuje się wejściem w inny świat?
Jakże się cieszę,
że jesteś niebem i kalejdoskopem,
że masz tyle sztucznych gwiazd,
że tak świecisz w monstracji jasności,
gdy podnieść twoje wydrążone
pół globu
dokoła oczu,
pod powietrze.
Jakżeś nieprzecedzona w bogactwie,
łyżko durszlakowa!
(…)
Strefa sacrum przenika do profanum. Niebo zstępuje na ziemię. Radość sprawiają rzeczy najprostsze, należące do naszej prywatnej przestrzeni. Ból głowy nie przyprawia jednak zwyczajność opisywanych rzeczy i sytuacji, a język, który staje się nie lada wyzwaniem. Trzeba więc chwilę się zastanowić i przemyśleć. Na sam koniec przetrawić i przepuścić przez osobiste odczucia.
Białoszewski bawi się słowem. Bawi się z czytelnikiem. A jednocześnie dokumentuje rzeczywistość. Koniecznie muszę dodać: swoją prywatną rzeczywistość. W sposób, jaki nie przyszłoby nam do głowy. Zamiast więc pisać pamiętnik, składa swe wyrazy w nieprawdopodobne ciągi, tworząc związki, których zwykły pisarz/poeta bałby się zawrzeć w swych utworach. Poeta więc krąży wokół tematów trudnych i lekkich. Śmierci i życia. Scenek z dnia codziennego, usłyszanych i ujrzanych. Przedmiotów ważnych i trywialnych. Można więc się zatracić, analizując poszczególne wersy, można więc wchłaniać słowa i razem z Białoszewskim szukać ukrytych, podwójnych znaczeń. Można po prostu czytać: pomijać niezrozumiane i wyczuwać bliskie sercu. A każdy odnajdzie się w prezentowanym tomie utworów zebranych.
Miron Białoszewski żył słowem. Przekraczał granice, choć sam nie wiedział, gdzie one są. Jednocześnie niebezpiecznie zbliżał się do pijackiego, niezrozumiałego bełkotu, który może, ale nie musi odrzucać. Dlatego też nie można się zrażać. I gdy pierwsze podejście okazuje się zupełnie nietrafione, należy usiąść ponownie. Bo może ta „łyżka durszlakowa” następnego dnia stanie się naszym symbolem, a sam wiersz wpisze się na dobre w nasze skromne życie.
Po raz pierwszy poezję Mirona Białoszewskiego opublikowano kilkadziesiąt lat temu. A choć wydawałoby się, że pisze o rzeczach prozaicznych, czasem wręcz banalnych, jego poezja jest ponadczasowa. Wiele z utworów, doskonale oddaje zachowania współczesnego społeczeństwa, choć pierwotnie udokumentowanego w latach 50 i 60. Dla mnie znamienny stał się wiersz „Rzeczywistość nieustalona”.
Skrojone według jednego manekina
połyski przechodniów.
Kubistyczne lustra
po guzikach
po morzach
(…)
Ściany zmieniające skórę jak węże.
Gruby kurz
który rośnie
pokoleniami szarych baranków.
(…)
Gdy zanurzałam się coraz głębiej w poezję Białoszewskiego, przed oczami coraz wyraźniej ukazywały mi się fotografie Zofii Rydet. Jakże oni podobni, choć inni w formie! Rydet jak i Białoszewski, jak nikt, wyspecjalizowała się w dokumentowaniu polskiej rzeczywistości. Rzeczy zwyczajnych, a jednak niezwykle ważnych z punktu widzenia posiadacza. Okno, telewizor czy fotografia ślubna mogą okazać się niezwykłym wprowadzeniem w świat osoby, którą odwiedzamy. A Białoszewski na tacy podaje nam swój świat. Swoje emocje i nastroje. Odmalowuje słowami szarą, przytłaczającą, peerelowską rzeczywistość.
Oddaje nam kawałek siebie, który może stać się nam równie bliski.
A że forma nie taka zwykła?
Ot, gimnastyka przy kawie. Przy ponad 200 utworach. Z poezją Białoszewskiego.
Tytuł: Obroty rzeczy. Rachunek zachciankowy. Mylne wzruszenia. Było i było
Autor: Miron Białoszewski
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu PIW!