Tom „Z domu” Juliusza Żuławskiego, który ukazał się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego, to zbiór opowieści, wspomnień nietuzinkowych, które przenoszą czytelnika w zupełnie inny świat. Niby bliski, a jednocześnie bardzo odległy.
Juliusz Żuławski zabiera nas w długą podróż, która rozpoczyna się jeszcze pod koniec XIX wieku. Bowiem to wtedy poznajemy jego ojca, młodziutkiego jeszcze Jerzego Żuławskiego, który wyruszył na studia do szwajcarskiego Berna. Tam też rozpoczął studia filozoficzne, a jego śladami, kilka lat później, poszła jego żona, Kazimiera. Śledzimy więc intelektualne, listowne rozmowy, które Jerzy prowadzi nie tylko z osobami poznanymi osobiście. Na jego „drodze” pojawiają się recenzenci, profesorowie, filozofowie, redaktorzy. Wspomnienia zebrane w tytułowej części „Z domu” to przede wszystkim głos wszystkich tych, którzy ten dom rodzinny budowali. A wcale nie był to tylko ojciec, choć to jego korespondencję poznajemy na początku i spodziewamy się, że to właśnie ona będzie nam towarzyszyć do samego końca. Gdy jednak Jerzy umiera w czasie I wojny, stery przejmuje Kazimiera i to dzięki niej dalej uczestniczymy w tym przedziwnym, ale bardzo barwnym życiu. Bo jakimi śladami mógłby pójść Juliusz Żuławski, czy jego bracia: Marek i Wawrzyniec, jak nie ścieżką prawdziwych artystów? Od najmłodszych lat obcowali z zakopiańskimi twórcami, którzy tłumnie odwiedzali willę „Łada”. Przeprowadzka do Torunia niewiele zmieniła – nadal przez pensjonat przewijali się tłumnie artyści różnego sortu, bardziej lub mniej związani z matką Kazimierą. Juliusz Żuławski nie stara się nadto analizować epoki, on daje nam ją poznać poprzez wybraną korespondencję. Choć w ten sposób narzuca pewien rodzaj narracji, daje też możliwość czytelnikowi poznania tak barwnych postaci tego okresu, jak i obyczajów, które wtedy obowiązywały.
„A jednak okazało się, że nowe pokolenie pewnych sytuacji towarzyskich już nie rozumie. Kiedy bowiem dałem ostatnio do wglądu listy Witkiewicza pewnej młodej polonistce, zapytała mnie, czy moja matka nie prowadziła żadnej „agencji” ani niczego w tym sensie. Jej dom – tak samo w Toruniu, jak przedtem w Zakopanem, a potem do pewnego stopnia i w Warszawie – odgrywał po prostu tak specyficzną i ważną przez cały wiek dziewiętnasty, a w naszym stuleciu powoli zamierającą i obecnie już właściwie nieistniejącą rolę „salonu” – miejsca, w którym dzięki szczególnej atmosferze stwarzanej indywidualnością gospodyni zbierali się chętnie i nawiązywali stosunki towarzyskie czy zawodowe między sobą ludzie sztuki, nauki, literatury, teatru.”
– str. 232
A jak specyficzni to ludzie byli, dają świadectwo właśnie listy. Juliusz Żuławski nie próbuje nawet rekonstruować i przepuszczać przez swój pryzmat przeszłości. Niech za przykład posłużą fragmenty korespondencji Witkacego, z którym Kazimiera otrzymywała długi czas bardzo dobre stosunki:
„(…)Zrobiłem jeszcze 3 eksperymenty z „coco”, ale dałem pokój i temu, i C2H5(OH) na zawsze. Bo A bez C = 0, a C=bzik. Piekło równe niebu jak za dużo, a doszedłem do dawki hipopotamiej z ½ nieboszczykiem Ludgarem G.(…)”.
[Zakopane, 10 czerwiec 1924, Witkacy], str 238
Taki list wydaje się co najmniej dziwny, ale gdy śledzimy korespondencję naszego zakopiańskiego artysty, okazuje się być spójny z jego kreacją. Uwagę zwracają zresztą nie tylko treści listów, ale także załączane na końcu pozdrowienia:
„Bardzo czekam Pani przyjazdu i ściskam Panią serdecznie za metafizyczny pępuszek”
„Ściskam Panią serdecznie, jednak bez zamiaru uszkodzenia jakichkolwiek organów wewnętrznych”
„Całuję Was w Żółte-Upławy”
itd…
Listy stanowią prawdziwe świadectwo minionej epoki. Oddają w nieskrępowany sposób nastroje i myśli osób związanych z artystycznym środowiskiem. Żuławscy, zarówno Jerzy jak i później synowie czy sama Kazimiera, obracają się wśród samej śmietanki inteligencji polskiej. Aż chciałoby się wsiąść w wehikuł czasu i przenieść się choć na kilka chwil do Zakopanego czy Torunia. „Z domu” to słodko-gorzka opowieść o domu rodzinnym wypełnionym ludźmi, niekoniecznie spokrewnionymi więzami krwi. To zapis minionej epoki, do której obecnie tak chętnie powracamy, czytając różnego rodzaju opracowania. Tak naprawdę „Z domu” składa się z dwóch części, pierwszej, w której Juliusz całkowicie poddaje się listom rodziców, i drugiej, gdzie na pierwszy plan wysuwa się już jego postać. Juliusz Żuławski nie ucieka od stylu życia, który poznał jeszcze jako dziecko. Wręcz przeciwnie, ulega jego czarowi i oddaje się mu całkowicie. Jednak nie był to spokojny czas, gdyż nad Europą zawisa widmo wojny. Juliusz Żuławski, jako polski korespondent z Londynu, pisuje publicystykę i felietony na temat aktualnej sytuacji Polski za granicą, jak i wydarzeń z Wielkiej Brytanii. I tak z końcówki XIX wieku docieramy do ponurego roku 1939, kiedy to Juliusz Żuławski dostaje wezwanie na ćwiczenia wojskowe.
„Czas odzyskany” to z kolei opowieść o młodości. Młodości pojmowanej innymi kategoriami niż obecnie. Jak pisze autor, kiedyś dwudziestoletni mężczyzna, chciał być jak najszybciej postrzegany jako dorosły i dojrzały człowiek, biorący pełną odpowiedzialność za swoje czyny i napisane słowa. Stąd też Juliusz, czy każdy inny chłopak z ambicjami, bardzo szybko i bardzo często obracał się w towarzystwie starszych wiekiem i doświadczeniem. I choć otwarcie się do tego nie przyznaje, trudno mu ujarzmić młodego ducha, który w nim wręcz szaleje. Zresztą, udowadnia to Żuławski, opisując raz po raz swoje młodzieńcze miłości. Nie do kobiet (choć i te się pojawiają jako intensywne romanse), a… do gór i żeglugi. To im oddaje swoje serce i to w nich odnajduje ukojenie, gdy wszystko inne zaczyna iść nie po jego myśli. A że urodził się i wychowywał w Zakopanym, to Tatry stały się miejscem, w którym ucieczka od świata napajała go największym spokojem. Jak jego ojca, Jerzego. Jak i zresztą braci. Każdy z nich został taternikiem i każdy z nich odnajdywał w górach spokój. A także samotność, która wielokrotnie była ukojeniem od jazgotu miasta i obecności ludzi.
Jednocześnie, Juliusz Żuławski, tak zaraża swą pasją, że trudno przestać myśleć o kolejnej wyprawie górskiej, w której można by uczestniczyć w upalne lato. On miał to szczęście, że wiele tras, szlaków, szczytów, wydeptywał jako pierwszy, drugi, trzeci czy czwarty. Niewiele osób było przed nim. I gdy teraz pomyśli o masach turystów napływającej do Zakopanego nie tylko z całej Polski, ale także sąsiadujących krajów, miasteczko to staje się dla niego rozczarowaniem.
Jednak młodość to nie tylko walka z żywiołami i chwile oddechu w samotności. To także ludzie. Stąd też musiało znaleźć się miejsce na towarzyską Warszawę, z niezwykłymi osobistościami na czele. Te dansingi do późna, maratony po restauracjach czy schadzki potajemne. Spotkania z Tuwimem czy Iwaszkiewiczem.
„Czas odzyskany” staje się więc opowiadaniem o miłości, która być może już nie rozkwitnie z taką namiętnością, jak kiedyś, ale na zawsze pozostającą gdzieś głęboko w sercu. O chwilach, które w trudnych czasach, dawały zapomnienie i głęboki oddech. O młodości, choć postrzeganej inaczej, to wydaje mi się, że nadal innej niż dorosłość, do której dążyli młodzieńcy wychowujący się w dwudziestoleciu międzywojennym.
Na sam koniec wydawca pozostawia nam ostatnie opowiadanie-wspomnienie. „Przydługa teraźniejszość” zabiera nas do powojennej rzeczywistości. Tutaj już pobrzmiewają echa politycznych rozgrywek, które wpływają na szarą, peerelowską codzienność. Juliusz Żuławski wyraźniej oznacza swoje poglądy. Nadal jednak bije od niego charakterystyczny spokój, nie krzyk, który rozsadzałby bębenki, tak powszechny u współczesnych publicystów. Nie stara się dogłębnie analizować sytuacji politycznej kraju, ale przepuszcza ją przez swój prywatny pryzmat, dając obraz zwykłego człowieka uwikłanego w czasy, których nie lubi, nie szanuje, nienawidzi, ale do których stara się dostosować.
Książkę, a raczej zbiór trudno podsumować jednym czy dwoma zdaniami. Tom „Z domu” jako całość pozostawia głęboki ślad. I co najważniejsze, nie czyni tego, dramatami wojny, złamanym sercem czy opisami kolejnych tragedii, które dotknęły Żuławskich (a przecież, które miały miejsce). Pomimo niespokojnych czasów, w jakich przyszło żyć Juliuszowi Żuławskiemu, jego opowieści biją pewnym spokojem, który ogarnia i czytelnika. Zamiast więc otrzymywać kolejną historię z frontu, otrzymujemy obraz ludzi, którzy tworzyli minioną epokę. Epokę, która obfitowała w osobistości przedziwne i niezwykłe. A że ród Żuławskich od samego początku związał się z artystycznym światkiem, (a ten związek trwa do dziś za sprawą reżysera Xsawerego Żuławskiego czy jeszcze nie tak dawno Andrzeja Żuławskiego) samemu tworząc i wydając świetne utwory (literackie, muzyczne, filmowe czy malarskie), to tym bardziej wsiąkamy w ten świat.
Na sam koniec muszę się do czegoś przyznać. Najchętniej przepisałabym pół książki. Bądź i więcej. Tak jest pięknie napisana. A przy tym zawiera tyle informacji, że najchętniej opisałabym ją strona po stronie. Dlatego też tom „Z domu” polecić muszę nie tylko osobom, które pragną poznać losy rodziny Żuławskich, nie tylko wielbicielom dwudziestolecia międzywojennego, ale także wszystkim tym, którzy kochają nasz piękny, ojczysty język. Nie grafomanię, a melodię płynącą wprost z każdej stronicy książki.
Tytuł: Z domu
Autor: Juliusz Żuławski
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Za egzemplarz recenzyjny dziękuję wydawnictwu PIW!