Telewizyjni producenci wciąż szukają tła, które nie jest wyzute przez inne tytuły małego ekranu. Jedni stawiają na czasy współczesne, inni na te minione. Jedni po raz kolejny próbują sił w serialu o prawnikach, drudzy próbują opowiedzieć historię o branży reklamowej. Tak czy siak wiele z nich już się powtarza i trudno wnieść coś nowego, co zaskoczy i zafascynuje widza. A nic tak nie kręci, jak zupełna świeżynka, coś nieodkrytego, a może nawet nie do końca zrozumiałego przez większość telewidzów.
A takim jest serial „Mr Robot”. Nie przez fabułę, która gra wytartymi kliszami (choć nie zawsze), ale przez środowisko, w którym się rozgrywa. Stykamy się więc z ludźmi, którzy pracują w branży IT. Dokładniej, zajmują się bezpieczeństwem innych firm. A co my, zwykli użytkownicy wiemy o bezpieczeństwie naszego komputera? Ano niewiele. Często nie pamiętamy o zainstalowaniu antywirusa, który zapewniłby minimalną ochronę systemu. Klikamy w linki na Facebooku, które już na pierwszy rzut oka wydają się być podejrzane. A przecież to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Nasza prywatność z każdym dniem topnieje, zarówno z naszym przyzwoleniem jak i bez niego. Wycieki danych, zamknięcia stron. Co jakiś czas wracają jak bumerang Anonymous walczący o wolność w Internecie. To, co publikujemy w mediach społecznościowych może być wykorzystane przeciwko nam. Stajemy się publiczni, co w pierwszych odcinkach udowadnia bohater.
Dlatego też „Mr Robot” jest jak powiew świeżości. Tym bardziej, że dotyka ważnego i poważnego problemu. A przy tym twórcy ubrali to w szumne hasła jak walczenie o sprawiedliwość i równość społeczną. W tym celu znaleźli Robin Hooda naszych czasów, który przy pomocy klawiatury i myszki zamierzał odebrać bogatym, a biednym rozdać. Choć nie dosłownie, gdyż jego plan opierał się na uwolnieniu ludzi z największego więzienia w jakim są: spirali własnych kredytów. Tym bohaterem jest Elliot, niepozorny cichy chłopak, który nie potrafi nawiązywać bliższych kontaktów. Boi się dotyku, bierze morfinę, a do tego… A do tego ma chorobę psychiczną, przez którą jeszcze bardziej izoluje się od otoczenia. Rozmawia ze swoim drugim ja, tocząc z nim niekiedy żarliwe dyskusje.
Twórcy sięgnęli po najprostsze rozwiązanie. Stworzyli Elliota – geniusza komputerowego cierpiącego na chorobę psychiczną, do tego uzależnionego od narkotyków. Za dnia dbającego o bezpieczeństwo największego giganta na rynku finansowym odpowiedzialnego za śmierć jego ojca jak i matki jego przyjaciółki. W nocy ścigającego przestępców. W przeciwieństwie do Dextera, nikogo nie zabija. Zbiera natomiast dużo informacji, by zagrać odpowiednimi kartami i pogrążyć kogoś w odmętach więzienia. Chroni społeczeństwo przez pedofilami czy ludźmi dbającymi wyłącznie o siebie. Wydaje się, że tylko ludzie nie radzący sobie w społeczeństwie, mogą to społeczeństwo zmienić. Mają w sobie na tyle dużo odwagi, by przetasować talię i wyłożyć na stół zupełnie nowe karty. Elliot, choć targany wątpliwościami ma w sobie ten pierwiastek szaleństwa, który pozwala na osiąganie wielkich rzeczy. Bądź też na całkowite pogrążenie się w bagnie. Pozostaje jednak pytanie, jaką drogę dla bohatera wybrali twórcy?
Choroba Elliota to nie tylko dodatek do scenariusza. Jak się później okaże ma ona realny wpływ na całą historię i być może na koniec sezonu sam widz będzie zaskoczony rozwiązaniem całej opowieści. A przynajmniej jej części.
Zarzuty wobec serialu są słuszne. Dialogi to niestety jego największa bolączka. Często nadęte, często banalne. Jednak wierzę, że „Mr Robot” ma w sobie duży potencjał. Nie tylko ze względu na ciekawą fabułę i ciekawą otoczkę. W końcu ktoś postanowił zmierzyć się z tematem, z którym wszyscy się stykamy, lecz nie zawsze dobrze rozumiemy.
Tu jednak pojawia się problem. Bo osoby z branży obrzucają serial błotem. Że nie trzyma się rzeczywistości. Że upraszcza. Że zawiera błędy. Że na tyle dużo ma w sobie technicznego nazewnictwa, że będzie niezrozumiały dla laika, ale jednocześnie błędy pojawiające się na ekranie dyskwalifikują go jako dobrą rozrywka dla specjalistów. Mnie jednak zastanawia, czy rzeczywiście ma to tak duże znaczenie?
Ja jako laik, oglądając serial medyczny, nie zawsze (chyba że widzę na ekranie coś naprawdę absurdalnego) zastanawiam się aż tak bardzo czy tym narzędziem, czy tym sprzętem chirurg jest w stanie wykonać daną operację. Nie obchodzi mnie to. Nie będę również prowadzić śledztwa czy leki, które przepisała dr Grey okażą się skuteczne, a Dr House zlecił wszystkie wymagane badania. Nie przeszkadza mi to, że co jakiś czas pojawi się nazwa choroby zupełnie mi nieznana. Albo badania. Albo zjawiska. Jak mnie temat wyjątkowo zainteresuje, to podpytam się wujka Google.
Wydaję mi się, że z serialem Mr Robot jest podobnie. Dla laika będzie to dobra rozrywka, w której znajdzie nieco niezrozumiałego słownictwa. Lecz gdy pod ręką leży telefon, naprawdę nie trzeba dużo, by sprawdzić, co tak naprawdę dzieje się na ekranie. A przecież nie chodzi o informatyczny żargon, a o wydarzenia, które mają miejsce. O naszego Robin Hooda się rozchodzi. Czy jego misja się powiedzie? Czy jego drużyna podoła zadaniu i dochowa wierności? I tu kolejne oczko do naszych widzów. Bo bohaterowie zakładają maski, które są aż zbyt oczywistym nawiązaniem do Anonymous. Bowiem serial to również opowieść o hakerach. Tych rycerzach w białej zbroi, którzy chcą uczynić świat Internetu, i nie tylko, lepszym (pamiętajcie haker to ten dobry, cracker to ten zły).
Na sam koniec muszę zaznaczyć jeszcze dwie sprawy. Jedna to zdjęcia, w których się zakochałam. Bardziej statyczne, skupiające się na otoczeniu i aktorze. Druga to muzyka, która idealnie komponuje się z poszczególnymi kadrami. Ach i zapomniałabym: główny bohater. Trafiony w dziesiątkę. Świetna gra, a przy tym wygląd współgrający z charakterystyką postaci.
Czy polecam? Zdecydowanie tak. Dla fabuły. Dla Elliota. Dla tematu. Dla współczesnego Robin Hooda.