Dzisiaj rozpoczął się Festiwal Wysokich Temperatur we Wrocławiu, który potrwa do niedzieli. Już wcześniej mogliście przeczytać moją rozmowę z organizatorem, ale i artystą Michałem Staszczakiem. Wtedy poruszyliśmy temat festiwalu. Postanowiłam jednak przepytać Michała nie tylko jako organizatora, ale i artystę. Wiedzieliście, że jedna z jego rzeźb zdobi Wrocław i być może mijacie ją codziennie, gdy idziecie do pracy?
Kraków słynie ze smoka, a Wrocław z krasnali. Więc skąd we Wrocławiu wziął się krokodyl?
Dwa lata temu zostałem poproszony o zaprojektowanie rzeźby z okazji obchodów 57 rocznicy powstania Teatru Kalambur we Wrocławiu. Choć teatr już nie istnieje, pozostało kultowe miejsce i masę wspomnień z czasów jego świetności. Poszukując pomysłu na rzeźbę, obejrzałem wiele materiałów z tamtych lat – plakatów, zdjęć, rozmawiałem z aktorami związanymi z tym miejscem. Pojawiły się różne pomysły, ale najbardziej wszystkim spodobał się krokodyl, który był również motywem przewodnim plakatu Marka Komzy do jednego z przedstawień. Pierwotnie krokodyl miał „iść” do góry nogami po linie rozciągniętej między dwoma budynkami na ul. Kuźniczej niesiony przez czerwony balonik. Po jakimś czasie projekt ewoluował i krokodyl „zszedł na ziemię”. I właściwie dobrze się stało, bo jest uwielbiany szczególnie przez dzieci, które patrzą najpierw na niego z lekkim strachem w oczach, a później się do niego przytulają. Od czasu montażu zrobiono mu ogromną ilość zdjęć. Krokodyl nie jest odwzorowaniem gada z plakatu kalamburowego. Wyfruwa z murów teatru niesiony przez mały balonik. Pokazuje, że niemożliwe jest możliwe. Bardzo się cieszę, że został dobrze przyjęty przez mieszkańców, myślę że jest pewnego rodzaju nowością w naszym mieście, rzeźbą na pograniczu street artu, której praktycznie u nas nie ma.
Co myślisz o krasnalach umieszczonych w różnych częściach miasta we Wrocławiu? Kicz czy może świetny symbol miasta? A może zaproponowałbyś inny symbol dla Wrocławia?
Krasnale są świetnym pomysłem marketingowym. Kuszą do zwiedzania Wrocławia nie tylko dzieci. Niestety, dwa oczywiste problemy z krasnalami to ich ilość i jakość. Myślę, że nikt już nie jest w stanie policzyć, ile ich jest w naszym mieście. Każda firma prędzej czy później krasnala chce mieć. Nie wiem natomiast czy jest jakaś szansa na powstrzymanie tej inwazji, może po prostu moda kiedyś przeminie… tylko że niektóre potwory będę nas dalej straszyć.
Jak postrzegasz Wrocław?
Wrocław jest moim miastem rodzinnym. Tutaj też studiowałem, tutaj pracuję. Bardzo lubię to miejsce, choć młodym artystom nie jest tutaj łatwo. Bardzo chciałbym np. mieć możliwość wynajmowania pracowni artystycznej od miasta, ale od wielu lat nie jest to możliwe bez założenia działalności gospodarczej, która nie jest mi wcale potrzebna. Mam nadzieję, że to się zmieni. Poza tym dużo zmienia się na lepsze. Liczę również, że obchody Stolicy Kultury choć trochę poszerzą przestrzeń dla kultury w naszym mieście.
Pomnik Anonimowego Przechodnia, znajdujący się we Wrocławiu, to jedna z najsłynniejszych polskich rzeźb, doceniona nie tylko w naszym kraju, ale także i na świecie. Jednak zdania o niej są podzielone. Jak Ty ją traktujesz?
Cieszę się, że została zauważona na świecie. Nie jestem jej fanem pod względem estetycznym, ale dobrze, że sztuka schodzi trochę z postumentów i pozwala na bliższe spotkanie z przechodniem. Myślę, że wciąż mamy za mało okazji na takie spotkania.
Wydaje mi się, że o polskiej rzeźbie mówi się stosunkowo mało. Według Ciebie, jak jest z rzeźbą w naszym kraju? Na jakim jest poziomie i czy trudno trafić do polskiego odbiorcy?
W pewnym sensie to naturalne, że w czasach fotografii cyfrowej, multimediów i druku 3D zainteresowanie rzeźbą postrzeganą w bardziej tradycyjny sposób spadło. Bardziej popularna jest chyba instalacja, która przez swoją często tymczasową naturę, bywa raczej momentem, niż trwałym obiektem. Wielu Polaków jest jeszcze na etapie fascynacji pseudo rzeźbami z Ikei itp. i niestety jeśli chodzi o kupowanie i kolekcjonowanie rzeźby w Polsce to sytuacja jest bardzo nieciekawa. W galeriach niekomercyjnych na szczęście rzeźba znajduje swoją przestrzeń, ale rzadko udaje mi się odwiedzić dobrą wystawę.
Dlaczego zdecydowałeś się na rzeźbę w metalu?
Pewnie dużo zależy od szczęścia. Gdybym nie wybrał się kiedyś na warsztaty odlewnicze, może robiłbym coś innego. Poza tym zawsze miałem tendencję do działań ekstremalnych i ryzykownych, więc pewnie z tego może wynikać fascynacja całym procesem odlewniczym. Materiały trwałe w rzeźbie wyszły dawno z mody, ale ja odnajduję w nich spokój, dają mi poczucie panowania nad chaosem.
Sam stworzyłeś piece odlewnicze. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?
Plenerowe piece odlewnicze do brązu i żeliwa po raz pierwszy widziałem w akcji na trzecim roku studiów, kiedy pojechałem na warsztaty do ASP w Gdańsku, które od 15 lat prowadzi tam Rick Batten. Jest to artysta, który wiedzę i „modę” na plenerowe piece odlewnicze przywiózł z USA. Po dwóch tygodniach, kiedy wróciłem do domu pociągiem, moja żona mnie nie poznała – byłem brudny, a właściwie czarny od pyłu z pieca i szlifowanego żeliwa, przesiąknięty całkowicie metalicznym zapachem i uginałem się pod ciężarem plecaka pełnego moich pierwszych rzeźb z metalu. Byłem tak zafascynowany tym, co doświadczyłem, że nawet nie przeszkadzało mi że plecak ważył chyba z 50 kg. Wtedy powiedziałem, że za wszelką cenę muszę takie piece zbudować we Wrocławiu i udało się z pomocą Ricka, od którego nauczyłem się bardzo wiele.
Twoje rzeźby często przypominają przedmioty wyciągnięte z nadmorskich głębin. Lubisz morze, ocean? Morskie opowieści? Szukanie skarbów?
Mam sentyment do morza, pozwala mi się zresetować. Jeszcze bardziej lubię szukać skarbów, ale raczej na złomowiskach, w starych domach, na pchlich targach.
Wiele z Twoich rzeźb ma nieregularną powierzchnię. Które rzeźby z metalu tworzy się łatwiej: porowate czy gładkie? Jak się tworzy takie rzeźby?
Większość moich prac ma jednak nieregularną powierzchnię, choć staram się ją różnicować. Gładkość w miarę potrzeb można osiągnąć również przy finalnej obróbce pracy. Czasem bardziej gładkie fragmenty są potrzebne, żeby dać pracy trochę odetchnąć. Generalnie pracuję dwoma metodami – albo konstruuję model z wosku, albo wyciskam w negatywie w mułku formierskim. Ta druga metoda jest szybsza, ale trudniej panować przy niej nad zamierzonym efektem i jest mało precyzyjna.
Na swojej stronie piszesz o tworzeniu surrealistycznych prac. W takim razie jaki surrealista jest Ci najbliższy?
Najbliższy jest mi Picasso i jego asamblażowe rzeźby odlewane z brązu. Bardzo lubię też twórczość Eduardo Paolozziego, na którego prace napotkałem podczas wizyty w Edynburgu.
Wykorzystujesz technikę asamblażu. Jaki masz system znajdowania rzeczy, które później wykorzystujesz w kolażu? Gdzie ich szukasz?
Szukam wszędzie i z różnych światów – naturalne struktury, mechaniczne tryby, zabawki, koronki, wszystko co mnie zainspiruje. Znaleziska wykorzystuję czasami tylko fragmentarycznie lub dla ich faktury. Ściągam z nich formy gipsowe i robię model z wosku. Na tym etapie mogę swobodnie modyfikować, łączyć i multiplikować elementy. Później dopiero formuję woskowe modele pod odlew z metalu. Ludzie często myślą, że sklejam znalezione przedmioty i „pokrywam je metalem”. Proces jest jednak zdecydowanie bardziej złożony, a w finalnym obiekcie nie znajdują się przedmioty, które były punktem wyjścia do niego. Prace są w całości wykonane z metalu.
Powiedziałabym, że Twoje płaskorzeźby wpisują się w steampunk. A Ty jak byś je zakwalifikował?
O istnieniu steampunku dowiedziałem się dużo później niż zacząłem tworzyć. Zatem nie inspirowałem się żadnymi istniejącymi nurtami. Na pewno jest jakaś analogia estetyczna, ale nie czuję się w żaden sposób ze steampunkiem związany.
Skoro steampunk to science-fiction. Masz ulubionego pisarza piszącego w tym nurcie? Czy preferujesz inną literaturę?
Preferuję raczej magiczny realizm Salmana Rushdiego, bardzo lubię zatapiać się z jego opowieści z pogranicza snu. Lubię też surrealistyczny świat Rolanda Topora i absurdalny czarny humor Borisa Viana.
Tworzyłeś statuetki przeznaczone na nagrody wręczane laureatom Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej oraz Nagrody Prezydenta Wrocławia. Jak pracowało Ci się przy takich projektach?
Projektowanie obydwu statuetek wspominam bardzo miło, dlatego że pozwolono mi na dużą swobodę tworzenia i mogłem dzięki temu przemycić trochę „siebie”. Kiedy co roku wykonuję statuetki Silesiusa, myślę o poetach, którzy będą mieli ją na półce i będzie im towarzyszyć w dalszych poszukiwaniach twórczych. Cieszę się, że jest jeszcze zapotrzebowanie na statuetki „z duszą” bo niestety coraz częściej z powodu oszczędności i wygody firmy decydują się zakupić nagrody w sklepie z plastikowymi statuetkami i pucharami.
Jak czujesz się w roli organizatora, będąc jednocześnie artystą? Tym bardziej, że sam będziesz brał aktywny udział w Festiwalu Wysokich Temperatur.
Niestety liczne obowiązki związane z organizacją festiwalu – finansowe, administracyjne i inne, ściągają mnie całkowicie na ziemię. Od kilku miesięcy Festiwal jest na pierwszym miejscu i niestety moja działalność artystyczna schodzi wtedy na drugi plan. Mam w perspektywie kilka ciekawych projektów, ale zajmę się nimi już po Festiwalu.
Gdzie w najbliższym czasie będzie można obejrzeć Twoje prace?
Do 28 czerwca w BWA w Sandomierzu. W listopadzie odbędzie się moja wystawa indywidualna w Galerii Sztuki Współczesnej w Płocku. Współpracuję również z galerią Dom Koncepcji w Warszawie.
Zdjęcia rzeźb pochodzą ze strony Michała Staszczaka
Serdecznie zapraszam wszystkie osoby, które będą we Wrocławiu w weekend, aby choć na chwilę zajrzały na festiwalowe wydarzenia. Jeśli nie macie możliwości udać się do stolicy Dolnego Śląska, zapraszam Was na moją fotograficzną relację, która pojawi się na instagramie (już jutro). Mam również w planach wrzucić filmik na snapchata, jak tylko uda mi się coś ciekawego nagrać. W obu przypadkach szukajcie „okonakulture”.
Oczywiście w przyszłym tygodniu, już po festiwalu, znajdziecie także relację na blogu!