Dziennik znaleziony w błękicie

„Dziennik znaleziony w błękicie” Marka Susdorfa, czyli horror w piwnicy

  23 grudnia, 2014

Dałam się nabrać. Ta niewielkiej grubości książeczka zapowiadała szybka przeprawę. Nie spodziewałam się komplikacji. A jednak – stało się inaczej. „Dziennik znaleziony w błękicie” wymagał ode mnie pełnej koncentracji. Trzy razy próbowałam przebrnąć przez wstęp i za każdym razem odpadałam. Dopiero czwarte podeście zrobione nie późnym wieczorem, a popołudniem, okazało się strzałem w dziesiątkę. A przy tym książka okazała się jak Shrek, czy jak to woli cebula – ma wiele warstw, które trzeba powoli zdejmować, aby lepiej ją poznać.


1

Nie jest to miła książka. Nie jest to przyjemna książka. Z pewnością daleko jej do świątecznego, radosnego nastroju, który obecnie panuje w wielu domach. Nie ma tu choinki, kolęd, świątecznego obiadu – nic co mogłoby mnie nakłonić do jej przeczytania w grudniowe popołudnia. A jednak. A jednak książkę przeczytałam, czego nie żałuję, choć nie był i nadal nie jest dobry czas na smakowanie tego typu opowieści.

Marek Susdorf nie napisał grubej księgi. Jednak w tym przypadku wychodzi to na dobre i czytelnikowi, i pisarzowi. Krótsza forma pozwoliła, a może bardziej zmusiła do skondensowania wszystkich emocji na niewielkiej powierzchni. Bo cóż znaczy 100 stron? W tym przypadku okazuje się to być aż nadmiar, gdyż kolejne kartki są przepełnione złem, psychozą i okrucieństwem. Dla nieprzyzwyczajonego czytelnika może to być pierwsze i ostatnie spotkanie z autorem. Dla obytego – ciekawa, lecz i bolesna przeprawa, jednak i tu obfitująca w wykręcanie twarzy jak przy pełnym okrucieństwa horrorze.

Horror w piwnicy

Bo w sumie „Dziennik znaleziony w błękicie” można potraktować jak horror. Jak zapis niewyobrażalnego zła, które dotyka człowieka, ale i także zła wytworzonego przez naszego bliźniego. Książka to zapis stanu człowieka, który dopuszcza się prawdziwego okrucieństwa. Zresztą schemat powielany przez wielu: scenarzystów, pisarzy, komiksiarzy. W piwnicy zamykasz wybraną osobę i znęcasz się nad nią, psychicznie i fizycznie. Tak, każdy z nas widział, słyszał, przeżywał taką historię, mogącą się wydarzyć w rzeczywistości jak i wytworzyć w umyśle twórcy. Jednak za każdym razem taka opowieść powoduje falę emocji, ale i sprzeciwu, nie pozostawiając odbiorcę obojętnego. Okrucieństwo człowieka przedstawiane przez pisarzy czy reżyserów staje się namacalne, uderzając gdzieś w nasze struny sumienia i poruszając nimi doszczętnie. „Dziennik znaleziony w błękicie” powoduje dokładnie takie uczucia. Oddziera rzeczywistość z kolorów, pozostawiając czerwień, szarość… I w tym przypadku błękit, który nie tylko pojawia się w tytule, ale i przewija przez całą książkę. Kolor boskości, ale i melancholii. Na razie jednak skupmy się na horrorze. Prawdziwym horrorze, w którym nie ma miejsca na zombie, apokalipsę, masakrę piłą mechaniczną, czy grupkę naiwnych i mało zorientowanych nastolatków jadących pod namiot do lasu.

Jest za to człowiek, z pozoru całkiem zwyczajny. Dwudziestoparoletni, pracujący w urzędzie. Odbębniający swoje obowiązki, ale i skrywający swój dramat. Pięć lat temu został porzucony przez kochanka, któremu zresztą przypisuje boskie właściwości. Przez te pięć lat nie potrafi otrząsnąć się z dawanych uczuć, tak kochał czy wielbił Starijego. Pięć lat próbował ułożyć swoje życie, szukać miłości w ramionach innych, lecz to Stariji zaprzątał mu myśli, nie pozwalając powrócić do normalności. I te pięć lat męki i cierpień głównego bohatera znajdują swoje ujście. Spotkanie z byłym kochankiem przeradza się w realizację chorego pomysłu, który może narodzić się tylko w głowie psychopaty lub… osoby mocno, doszczętnie zranionej.

Każdy musi mieć swój wentyl. Tym razem jednak nie był to wentyl bezpieczeństwa. Nie dla Starijego.

Pierwsza warstwa książki odrzuciła wielu czytelników. Rzeczywiście czasem trudno przebrnąć przez sceny, które funduje Marek Susdorf. Wydaje mi się jednak, że zarówno w literaturze jak i filmie zdarzały się dużo gorsze obrazki rozciągnięte na zdecydowanie dłuższy czas. Owszem, pisarz nie szczędzi czytelnika i jego wyobraźni. Podsuwa mu sceny, których żadne z nas nie chciałoby przeżyć. Opisuje pomysły, które zwykłemu człowiekowi nie przyszłyby do głowy. Te tortury, to znęcanie. Tak, pierwsza warstwa to horror, który może odrzucać. Warto jednak dać książce szansę. By odkryć kolejną warstwę.

Choć działanie głównego bohatera wydaje się wycięte z największego koszmaru, tak naprawdę mamy do czynienia z człowiekiem, który nie potrafi poradzić sobie z odrzuceniem. Przyczyn jego zachowania można szukać w jego dzieciństwie, relacjach z rówieśnikami, brakiem akceptacji, doświadczonej przemocy, traumatycznych wydarzeniach z przeszłości. Każdy psycholog znalazłby miliony powodów, dla których dany człowiek dopuszcza się takich czynów. Na całe szczęście autor nie podaje nam żadnych szczegółów z dawnego życia. Nie dopuszcza żadnych wspomnień, które mogłyby mieć wpływ na zachowanie mężczyzny. I dobrze, bo czytelnik skupia się na tu i teraz, próbując zrozumieć zachowanie Mladiego. Jednocześnie nie współczujemy mu, nie oceniamy go przez pryzmat przeszłości. Widzimy go, słyszymy jego myśli i staramy się wyciągnąć z każdej sceny jak najwięcej. Nie jesteśmy łapani na tani sentymentalizm ani na łzawe historyjki. Dzięki temu, mamy szansę spojrzeć na zachowanie bohatera szerzej. Z dystansu. Bez utożsamiania się z nim z jako ofiarą, która po latach szuka zemsty.

Bo tak naprawdę każdy z nas mógłby trafić na byłego kochanka, który szuka zemsty. Każdy z nas był pewnie nie raz porzucony i zostawiony na pastwę losu ze swoją miłością. Większość z nas jednak wzięłoby poduszkę i to w nią wylało swoje żale. Włączyło film, posłuchało muzyki, by po kilku dniach czy miesiącach wyjrzeć ze swojej nory.

My jednak dostajemy psychopatyczną opowieść o skrajnym przypadku, gdy miłość (nawet ta wydumana) rodzi przemoc i uwalnia zło, które musiało być gdzieś głęboko ukryte.

Każdy ma swojego boga

Mladi nie postępuje zwyczajnie. Jego zachowanie jest dalekie od normalnego. Wychodzą z niego pierwotne, wręcz mordercze instynkty, z których zresztą nie zdaje sobie sprawy. Stariji to dla niego bóg. Bóg pozbawiony uczuć. Bóg wyniesiony na piedestał, któremu utworzył w swojej głowie ołtarzyk. Bóg o doskonałym ciele i duszy. Bez skazy. Którego należy uczłowieczyć. Którego należy sprowadzić do poziomu człowieka, by ten dostrzegł, jak zranił Mladiego. Wszystkie jego czyny i myśli dążą właśnie do tego – uczłowieczenia Starijego.

„To bowiem, co odróżnia boga od człowieka, ciebie ode mnie, Stariji, to brak pragnienia. Chęć przeistoczenia się człowieka w boga polega na wyzbyciu się pragnienia. I dalej – tym, co wyznacza człowieczeństwo człowieka jest intensywność jego pragnienia.”

Jego czyny dążą do ukazania prawdziwego oblicza. Pozbawienia duszy, bo…

„Bo ja chcę ciała, ciała, ciała! A on jak każdy bóg dewaluuje moje rzeczywiste ciało grzechogenną duszą. Następnie duszą moje ciało faszeruje i na końcu wszystko konsumuje. Nie zostają nawet kości. Spija krew i nie zostaje nic. Tylko dusza, dusza, dusza, w której duszę, duszę, duszę się!”

Każdy ma swojego boga. Czy będzie to ten Bóg czy inny, do którego wznosi modlitwy. Którego uważa za istotę doskonałą. Marek Susdorf przez całą książkę nawiązuje do duszy, boskości, wymiaru religijnego naszego życia. Prowadzi polemikę z wiarą – jednak jego przeciwnikiem jest były kochanek. Ukryta walka pod pozorami miłości. Czy taki bóg może przetrwać? Czy jakikolwiek Bóg może przetrwać takie starcie? Czy wiara w Boga i istnienie duszy ma swój sens? Czy też nasze życie powinniśmy podporządkować wyłącznie cielesności? Polemika to bolesna, ale i prawdziwa. Na czasie, gdy wielu z nas staje przed dylematami wiary. „Dziennik znaleziony w błękicie” nie wskazuje drogi ani tym bardziej nie przechyla szali na jedną ze stron. Każe się jednak zastanowić nad instytucją naszej wiary i co staje się naszym bogiem. Wiara? Miłość? Pieniądz?

Książka nie jest łatwa. Brak dialogów, brak typowego narratora – tylko strumień świadomości. Niemal setka stron myśli, emocji, czucia. Brak typowej akcji, a swobodnie płynące myśli, uwalniane na każdej stronie. Sam styl autora, pełen metafor, porównań, nietypowe konstrukcje zdań nie jest łatwy. Jednak ani nie odrzuca tu grafomaństwo ani zbytnia prostota. Jest tak jak być powinno – wystarczy tylko odrobina cierpliwości, która pozwala przyzwyczaić się do dość nietypowej narracji i stylu autora.

Polecam, choć nie każdemu. Warunek jest jeden – musisz być odporny lub przygotowany na czekające cię w książce okrucieństwa.

Tytuł: Dziennik znaleziony w błękicie
Autor: Marek Susdorf
Wydawnictwo: Nowy Świat
Liczba stron: 93

recommendation2

Recenzja została opublikowana na portalu lubimyczytac.pl

[mc4wp_form id="3412"]