Ekran monitora lub telewizora składa się z miliona pikseli. Z czasem niektóre z nich wypalają się, wypaczając obraz – niekiedy w niewielkim stopniu, innym razem wpływając na jego odbiór. A jeśli nawet na co dzień bad piksele są ledwie zauważalne, wprawne oko zaczynają denerwować.
Na cyfrowy obraz można spojrzeć również z innej perspektywy. Wystarczy wziąć smartfona, załadować dowolne zdjęcie i je przybliżać. Być może zobaczysz pojedyncze piksele, które składają się na fotografię. Z bliska nic nie znaczą. Wraz z oddaleniem zaczynają nabierać kształtu. Razem tworzą skomplikowany obraz. Pojedynczo są tylko zwykłym kolorowym kwadratem.
Ludzkie ciało składa się z miliardów komórek. Komórki tworzą tkanki, a te z kolei całe narządy. Dzięki nim człowiek funkcjonuje – oddycha, myśli, czuje bicie serca. Gdy jeden z narządów przestaje działać odczuwa to cały organizm, który zaczyna walczyć. Czasem tę walkę przegrywa odnosząc sromotną klęskę. Jeden uszkodzony organ wpływa negatywnie na funkcjonowanie ciała. A wszystko zaczyna się od jednej, niepozornej komórki, która dopiero łącząc się z innymi tworzy skomplikowany organizm. Obraz. Mapę ciała.
Książka „Pixel” Krisztiny Tóth, węgierskiej pisarki, składa się z trzydziestu opowiadań. Choć każde z nich jest z pozoru samodzielnym tworem, aby dostrzec ich piękno warto na nie spojrzeć z dalszej perspektywy. Warto patrzeć na nie jako całość, jako jeden funkcjonujący organizm. Zresztą pisarka sugeruje nam to samymi tytułami rozdziałów – każdy z nich odwołuje się do innej części ciała. Jednocześnie opisuje pewien kadr z życia bohaterów. Podpatrzony przez wścibskiego narratora, niczym wścibską sąsiadkę, która zagląda nam w okna czy spogląda codziennie na przechodniów na ulicy. Z pozoru więc opowiadania wydają się być zwyczajne… Bo w końcu kogo interesuje staruszka, która musi udać się po protezę do dentysty do centrum miasta? Albo chłopiec, który uwielbia jeździć tramwajami?
Jednak każde opowiadanie to jednocześnie pretekst to zdarcia pewnych tajemnic, które mogą dotyczyć zwyczajnego człowieka, przypadkowego przychodnia, który tworzy Twoje miasto. Wymieniona część ciała w tytule rozdziału stanowi najczęściej punkt wyjściowy do ukazania problemów, które chowamy przed całym światem: chorobę, samotność, zdradę, miłość, nieszczęśliwą rodzinę, urażoną dumę czy ambicje. Każdy z tych elementów znajduje odzwierciedlenie w opowiadaniach, które łączą się, a jednocześnie stanowią samodzielny organ – część ciała.
Niektórzy bohaterowie pojawiają się kilkukrotnie, podpatrzeni w różnych chwilach. Inni pokazują się tylko raz, by opowiedzieć coś ważnego, choć jednocześnie błahego. Same opowiadania nie trwają długo – są jak anegdoty wygłaszane przy rodzinnym stole podczas świąt. Liczą zaledwie kilka stron. Ledwo zaczynasz czytać, już kończysz i przechodzisz do następnego. Ale czyż nie tak wygląda życie? Jedna chwila goni drugą. Gdy pojawi się jeden problem, już musisz rozwiązywać następny. Nie masz zbyt wiele czasu na zastanawianie się i rozpamiętywanie. Każdy dzień to nowa historia. I choć nie zżywasz się z bohaterami, zaczynasz dostrzegać szczegóły, detale. Te piksele, które składają się na Twoje i twoich bliskich życie. I choć jeden piksel nic nie znaczy, kilka zaczyna budować już Twoją ścieżkę.
Kristina Tóth stworzyła powieść, która tak naprawdę powieścią nie jest. Lecz wraz z odkrywaniem kolejnych rozdziałów staje się żywym organizmem, gdzie losy ludzkie przeplatają się, tworząc skomplikowaną sieć połączeń. Dziś czytasz o znajomej, która jako nastolatka musiała oddać dziecko z Downem, za chwilę czytasz o zdradzającym mężu, który odkrywa dziwne pamiątki swojej matki, w tym mleczaki, które skrupulatnie wkładane do pudełka. Innym razem zaśmiewasz się, czytając o mdlejącym na widok zużytych plastrów do depilacji mężczyźnie, by po chwili spoważnieć i zdać sobie sprawę, że gdzieś obok żyje samotna kobieta pragnąca szczęśliwego związku. Wiele z tych historii znasz, ale w natłoku codziennych wydarzeń większość z nich omijasz. Książka „Pixel” uderza w Ciebie banalnością problemów, jednak uchwyconych i przekazanych w taki sposób, że zaczynasz dostrzegać ich powagę i ważność. Bo w końcu nie ma błahych problemów – dla jednych będzie to zdrada, dla innych samotność. A dla Ciebie być może kolejny nieudany dzień w znienawidzonej pracy.
I jeszcze ten język. Wydaje się prosty, ale jednocześnie piękny. Trafiający w punkt. Emocjonujący, ale bez niepotrzebnego patosu. Bez licznych porównań, metafor, nagromadzenia wszelkich przymiotników. Zdania, choć krótkie, składają się w piękną historię, która wciąga i przeżuwa Cię. Z pewnością o wielu z opowiadaniach nie zapomnisz. A nawet jeśli, zostawią gdzieś w Tobie ślad.
Żałuję tylko, że jest to jak na razie jedyna książka autorki, z jaką mogłam się zapoznać w języku polskim. Jak na razie więcej nie uraczycie, ale „Pixel” i tak jest doskonałą ucztą. Miejmy nadzieję, że na jakiś czas jej smak wystarczy.
Tytuł: Pixel
Autor: Krisztina Tóth
Wydawnictwo: Studio Emka
Liczba stron: 203