I gdzie ta kropka nad i? czyli o „Transcendencji” słów kilka

  11 maja, 2014

transcendencja-min

Ludzie boją się tego, czego nie znają. Jest to jedna z myśli przewodnich filmu „Transcendencja”, który obejrzałam w piątkowy wieczór w naszym lokalnym kinie. Na seansie było zaledwie kilka par, więc większość siedzeń świeciła pustkami. A szkoda, bo choć nie jest to wybitne dzieło, które na długo zapisze się na kartach historii, warto poświęcić mu uwagę.


0

Zacznę jednak od tego, jak mylny jest zwiastun. Oglądając trailer można odnieść wrażenie, że „Transcendencji” bliżej do filmu akcji wykorzystującego konwencję sci-fi naszpikowanego efektami specjalnymi niż do produkcji dbającej o klimat, historię i przesłanie. Gdyż najprawdopodobniej to te trzy elementy składały się na widowisko, które przygotował debiutant w roli reżysera Wally Pfister. Tak więc osoby, które oczekują dużej dynamiki, pościgów czy zapierających dech w piersiach walk pomiędzy zdobyczami technologicznymi a ludzkością, srogo zawiodą się i z seansu wyjdą wielce niezadowolone. Bo „Transcendencji” bliżej do kina kameralnego (może jest to za duże słowo jak na kino po części rozrywkowe) skupiającego się na dialogach, niewielkiej przestrzeni niż wizualnemu rozmachowi. A to, co wydaje się najważniejsze, film pozostawia po sobie ślad i nie da się o nim przestać myśleć tuż po seansie.

Nauka kontra moralność

Powtórzę tu zdanie, które napisałam na samym początku „Ludzie boją się tego, czego nie znają”. Te słowa padają w filmie dość często, a inżynierowie, naukowcy, doktorzy (czy jak ich jeszcze nazwiemy) powtarzają je jak mantrę. Ludzkość nie jest jeszcze gotowa, by stanąć z dokonaniami przeprowadzanymi w laboratoriach ukrytych w instytucjach badawczych. Z jednej strony dostrzegamy potencjał, jaki tkwi w sztucznej inteligencji, sieciach neuronowych, z drugiej strony obawiamy się, że opracowywana technologia będzie bronią obusieczną, obracającą się przeciwko ludzkości. Ludzie obawiają się sterowania genami, o czym świadczą liczne protesty przeciwko GMO. A przecież to zaledwie czubek góry lodowej i stosunkowo niewielka ingerencja w organizmy żywe, nie mająca nic wspólnego ze sztuczną inteligencją. Klonowanie to wciąż gorące dyskusje na temat etyki, moralności, przekraczania granic. Pomimo dylematów, które towarzyszą nauce od samego początku, badacze starają się cały czas przesuwać linię.

W „Transcendencji” mamy do czynienia z najwyższym poziomem rozwoju, który spędza sen z powiek każdemu. Przecież każdy z nas oglądając filmy, w których sztuczna inteligencja zaczyna być wprowadzana do życia codziennego na szeroką skalę, boi się, że stworzone w ten sposób roboty nie będą pożyteczne, a wręcz staną się dla nas zagrożeniem. W obrazie Pfistera nie znajdziemy jednak typowych maszyn. Dr Will Caster (Johnny Depp) pracuje nad sieciami neuronowymi. Swojej pracy oddaje życie. Podobnie jak jego żona, Evelyn Caster (Rebecca Hall). Współpracują z laboratoriami rozsianymi po Stanach Zjednoczonych, gdzie w jednym z nich, jednemu z naukowców udało się wszczepić świadomość małpy do komputera. Jednak nie wszystkim podoba się ich praca, a przede wszystkim rezultaty, które osiągają. Na konferencji, w której uczestniczą oboje, pada jedno, bardzo ważne pytanie: czy Caster chce stworzyć swojego Boga? I choć nie uzyskujemy jednoznacznej odpowiedzi, każdy z nas może dopisać sobie dowolną treść wypowiedzi badacza. Tuż po prezentacji Caster zostaje postrzelony, a tym samym pozostaje mu zaledwie miesiąc życia. Evelyn nie może pogodzić się ze śmiercią męża, którego kocha ponad życie i postanawia ponowić eksperyment przeprowadzony na małpie. Tym razem jednak wykorzystując Willa.

Od tego momentu, widz może kibicować poczynaniom Caster, rozumiejąc jej rozpacz, ale i wiedzę, inteligencję i upór. Może również stanąć po przeciwnym biegunie, zastanawiając się nad konsekwencjami skopiowania umysłu do komputera. Evelyn zakłada, że nawet po przeniesieniu Castera do wirtualnej rzeczywistości, on pozostanie tym samym człowiekiem. Bez ciała, bez możliwości dotyku, objęcia, pocałunków, ale osobą, z którą może przesiadywać, rozmawiać, przechodzić przez kolejne epokowe odkrycia. I tu jest bodajże najsłabszy punkt filmu (a może wręcz przeciwnie – najmocniejszy) reżyser skupia uwagę widza na tym, czy Will w komputerze to ten sam Will, czujący, rozróżniający dobro i zło, wypełniony wspomnieniami, wspólnymi marzeniami, ale i kierujący się tymi samymi zasadami, co w realnym życiu. Po seansie dość długo dyskutowałam z D. na ten temat. Każde z nas przyjęło odmienne stanowisko, przedstawiało swoje argumenty, a i spor nie został rozstrzygnięty. Bo końcowa scena nieco miesza i burzy pewien tok myślowy, który przyjmujemy wcześniej.

W trakcie seansu pojawiają się również pytania, czy zagrożenia, które płyną z tak rozwiniętej technologii mogą być zmarginalizowane przez korzyści, jakie może czerpać z niej ludzkość. Czy dzięki temu pozbędziemy się nękających nas chorób, zapobiegniemy wojnom? A może właśnie ona doprowadzi do klęski cywilizacji, gdy dostanie się w niepowołane ręce. A o to przecież nie jest trudno – na świecie wszak mieszka wielu szaleńców, którzy tylko czekają, by mieć możliwość skorzystania z takiej broni. Sam film nie staje po żadnej ze stron. Pfister przedstawia racje zarówno zwolenników jak i przeciwników, choć ci pierwsi mają swoje „pięć minut” tak naprawdę pod koniec filmu. Twórcy przybierają trochę zachowawczą pozę, starając się w żaden sposób nie opowiedzieć się po żadnej ze stron. Dlatego też brakowało kropki nad i. Czegoś, co wzmocniłoby przekaz „Transcendencji”, nawet jeśli nie rozstrzygnęłaby odwiecznego dylematu (zresztą, czy na obecny stan wiedzy jest możliwe opowiedzenie się za którymś stanowiskiem?).

Nieskończona miłość

Film jednak pod otoczką wprowadzenia nieograniczonych możliwości technologicznych sieci stworzonej przez Evelyn i później Willa, mocno skupia się na ich związku. Najpierw prawdziwym i bardzo szczęśliwym, później gasnącym pod ciężarem braku możliwości fizycznego obcowania. Pojawiające się wątpliwości, szczęście, które tak naprawdę było tylko maską. A może nie? Miłość, którą przedstawiają twórcy, ma przezwyciężyć granice. Czy zatrzymanie za wszelką cenę drugiej osoby okaże się pomyłką czy najlepszą decyzją, jaką podjęła Evelyn? Końcowa scena, choć może przesycona sentymentalizmem i duchem Szekspira wprowadza zamieszanie i to właśnie ona sprowokowała dyskusję pomiędzy mną a D. Przekopiowanie umysłu Willa niesie ze sobą wiele konsekwencji, zarówno tych dobrych jak i złych. Lecz wciąż pojawia się jedno pytanie – czy można go traktować jak prawdziwą osobę czy też tylko jako replikę żyjącej kiedyś osoby obdarzoną możliwościami superkomputerów? Jest to wizja przerażająca, ale i pociągająca. A przy tym trudno dziwić się Evelyn, że dysponując taką wiedzą, sprzętem i notatkami z poprzedniego eksperymentu, nie podjęła ryzyka. Każdy z nas chciałby móc zatrzymać drugą osobę, jeśli istniałaby taka możliwość. Chęć obcowania ze zmarłym ukochanym czy ukochaną prowadzi niektórych na seanse spirytystyczne, do wróżek. Modlimy się, prosimy Boga, błagamy, by nie zabierał nam naszej połówki. Można potępiać egoistyczne zachowanie Evelyn, ale czyż nie jest ono równie prawdziwe, ludzkie? Przekroczyła granice, lecz tak naprawdę nie dowiemy się z filmu, jakie długofalowe skutki przyniosłaby jej decyzja.

Jako że „Transcendencja” nie jest dziełem wybitnym, niestety pojawiły się i wady. Nie wywołały one u mnie poczucia zmarnowanego czasu, ale też dały się odczuć podczas seansu. Jedną z najważniejszych jest brak napięcia, co w takim filmie nie powinno mieć miejsca. I nie chodzi tu o brak przeładowanych efektami specjalnymi scen, ale o napięcie związane z nadchodzącym zagrożeniem. O uczucia pomiędzy Willem a Evelyn. O napięcie, które towarzyszy przełomowym odkryciom. Ogląda się przyjemnie, bez znudzenia, ale i w tym miejscu zabrakło wspomnianej kropki nad i. Czegoś, co przyciągnęłoby większą liczbę widzów, a sam film nie zostałby okrzyknięty przez krytyków klapą.

Zabrakło nie tylko napięcia, ale także rozwinięcia niektórych wątków. Choćby organizacji terrorystycznej, którą dowodziła młodziutka Bree (Kate Mara) i która jako pierwsza przeciwstawiła się dalszemu rozwijaniu technologii. Co prawda używała drastycznych środków, jednak jak się to ładnie mówi: cel uświęca środki. Reżyser potraktował również pobieżnie Josepha czy FBI. I pojawiło się kilka nielogiczności, jak choćby zbudowanie wartego pewnie miliardy dolarów laboratorium zasilanego panelami słonecznymi, które w żaden sposób nie zostało przez trzy lata skontrolowane przez rząd.

I na sam koniec – nie wierzcie plakatowi. Bo choć sam Will Caster jest ważną w postacią w filmie, Johnny Depp nie musiał pokazać zbyt dużego kunsztu aktorskiego. Jako rzeczywista postać pojawia się na początku, by później być tylko obrazem wyświetlanym na dużym ekranie. Za to Rebecca Hall zagrała świetnie – ja jej uwierzyłam, jej uczuciom, zatraceniu się w miłości i w sumie w wirtualnym świecie. I to do niej należał film. Pozostałe role, także Freemana, Murphy’ego (jako Agenta Buchanana) czy Bettany’ego są poboczne i choć sami aktorzy wypadają dobrze, zostały przez reżysera jak i scenarzystę potraktowane po macoszemu.

„Transcendencja” to film dobry. Należy pamiętać, że to również debiut. A debiutantom wybacza się błędy i potknięcia. Dlatego też wierzę, że następny film będzie lepszy, że zaskoczy nas nie rzemieślniczym wykonaniem i dużym potencjałem, ale również wykończoną do perfekcji fabułą. I napięciem, które będzie trzymać w fotelu od pierwszej do ostatniej sceny. „Transcendencja” nie jest złym filmem. Brakuje jej szlifu, dopracowania i być może większego doświadczenia reżyserskiego. Tym bardziej, że temat filmu jest bardzo trudny i wymaga dokładnej analizy, by nie zamienił się w mdłą historyjkę. Ważne jednak, że po seansie pozostawia w widzu pytania, co wydaje mi się jednym z najważniejszych elementów dobrego kina.

Tytuł: „Transcendencja”
Rok: 2014
Gatunek: Sci-Fi, dramat

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: