Choć w Internetach huczy o tym od jakiegoś czasu, ja usłyszałam o tym projekcie po raz pierwszy wczoraj. Wszyscy się rozpisują, wszyscy komentują. Jedni lajkują, drudzy hejtują. O czym mowa? A o Masłowskiej. Tyle że w roli, w jakiej jeszcze jej nie widzieliśmy. Masłowska nagrała płytę. Nie, nie słuchałam całego krążka – zaledwie dwa utwory, lecz to pozwoliło mi wyrobić sobie jakąkolwiek opinię na temat projektu. A przynajmniej pogląd na to, co Masłowska stworzyła.
Po pierwszych kilkudziesięciu sekundach, zadałam sobie pytanie, czy da się tego w ogóle słuchać? Pierwsza próba, pierwsze podejście zakończyło się z mojej strony niezrozumieniem dla kawałka, którego słuchałam. Ba! Stwierdziłam, że piosenka nie nadaje się w ogóle do słuchania! Masłowska, która śpiewać średnio umie, na dodatek jej dykcja pozostawia wiele do życzenia… Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! A teksty – całkowita abstrakcja. Wydawałoby się, że słowa piosenki są tak naprawdę zlepkiem zdań, które pozornie mają przypominać jakąkolwiek historię. Bez ładu, składu, jakiegokolwiek przesłania czy czegokolwiek…
Po chwili przypomniałam sobie jednak coś zupełnie innego. Coś, co powinno nasunąć mi się od razu… Przecież Polska podobny projekt już miała! Może niedosłownie, może nie tak efektownie, ale kto nie słyszał o Franku Kimono? Toć to jego utwory – z dystansem, humorystyczne, wyśmiewające niektóre cechy i zachowania Polaków, zachwyconych zachodnim stylem życia, podbijały nie tylko magnetofony wielbiących prześmiewcze teksty Fronczewskiego, ale i dyskoteki. Franek Kimono nie śpiewa, lecz recytuje. Jednak robi to w taki sposób, że chce się słuchać każdego kolejnego utworu. Trudno się dziwić, w końcu Fronczewski jest posiadaczem nieziemsko męskiego głosu. Kto nie zna takich utworów „King Bruce Lee Karate Mistrz” czy „Dysk Dżokej”?
Franek Kimono nie umilkł jednak na zawsze, gdyż kilka lat temu powrócił jako barman w piosence „W aucie” Sokola & Pono – która z pewnością mało kogo pozostawiła obojętnego. Choć tekst niewyrafinowany miał w sobie odrobinę duch Franka.
A co z Masłowską? Na tą chwilę trudno mi ocenić. Ja jeszcze się nie przekonałam, choć z pewnością nagranie teledysku jak i całej płyty wymagało nie tylko odwagi, ale przede wszystkim ogromnego dystansu do siebie. Aby poczuć klimat wykreowany przez polską pisarkę nie wystarczy jedno przesłuchanie. Z drugiej strony głos Masłowskiej woła o pomstę do nieba. I czy wystarczy w takim razie nagrać teledyski (które są jak dla mnie najmocniejszą i najbardziej trafną stroną projektu) do utworów, które niekoniecznie da się polubić od pierwszego wejrzenia i nadać im łatkę ironia? Czy też wypadałoby zabłysnąć także głosem, który da się słuchać chociaż przez godzinę?
Nie jest to drugi Franek Kimono, ale sama koncepcja, sam projekt może być naprawdę interesujący.