Oko smoka i Saurona, czyli „Hobbit: Pustkowie Smauga”

  27 grudnia, 2013

Rok czekania, by powrócić do Śródziemia, gdzie 13 krasnoludów próbuje dotrzeć do Samotnej Góry. Rok rozstania z Bilbo i Gandalfem, starymi znajomymi, znanymi jeszcze z Władcy Pierścieni. I nareszcie.

26 grudnia 2013 godz. 20.

Wczorajszy seans był udany. Pełna sala, obraz 2D, bez dubbingu. „Hobbit: Pustkowie Smauga” znów zaczarował widzów, którzy w skupieniu oglądali film do końca, nierzadko przerywając ciszę salwami śmiechu. Bo w końcu „Hobbit”, pomimo coraz mroczniejszych akcentów, nadal może bawić. Choć już nie tak często jak część pierwsza. I nim przejdę dalej, muszę ze smutkiem stwierdzić, że „Pustkowie Smauga” nie zrobiło na mnie tak dużego wrażenia jak „Niezwykła Podróż”. Choć nie, jest to złe stwierdzenie. Zrobiło na mnie równie duże wrażenie, ale i tak pierwsza część wydaje mi się lepsza. Dlaczego? O tym za chwilę. Nie będę tu przytaczać streszczenia fabuły, gdyż ta została opisana w wielu innych miejscach. Całość sprowadza się (przynajmniej w teorii) do dotarcia do Samotnej Góry pilnowanej przez przerażającego i okrutnego smoka.


8

Wizualny majstersztyk

Pod tym względem nie można się sprzeczać. Peter Jackson wraz z całą ekipą zadbali o każdy detal scenografii i kreowanych na ekranie postaci. Jednocześnie efekty specjalne zostały tak przygotowane, by nie raziły widzów swoją sztucznością. Tym samym mamy możliwość podziwiania miast, ruin, pięknych krajobrazów Nowej Zelandii, orków czy innych dziwnych stworów. Znów przenosimy się do znanego nam Śródziemia, a jednocześnie odkrywamy nowe ścieżki i miejsca. Niesamowita wizualna podróż, którą nam serwują twórcy, z pewnością pozostanie na długo w pamięci. Podobnie jak w innych częściach zdecydowano się na ujęcia z lotu ptaka, które pokazują nam piękno przyrody – krainy, w której mieszkają nasi bohaterowie. I gdyby film oceniać tylko pod względami estetycznymi, „Hobbitowi” nie można by nic zarzucić. Każdy element został dopracowany i dopieszczony, a charakteryzacja hobbita, krasnoludów czy elfów stoi nadal na najwyższym poziomie, pokazując konkurencji jak powinno się dbać o wiarygodność postaci pojawiających się na ekranie.

Dynamicznie, ale i chaotycznie

Jednak nie tylko piękne obrazki stanowią siłę filmu, ale i sama historia, która wciąga od pierwszych scen. Nawet jeśli samo wprowadzenie może wydawać się zbędne, statyczne czy przydługie. Dla mnie nie było, a wręcz przyznam, że to właśnie pierwsze 1,5 godziny wywarło na mnie jak najlepsze wrażenie. Reżyser zadbał, by historia wraz z upływem kolejnych minut nabierała coraz większych rumieńców i tym samym wgniotła widzów w fotel. Zamiast jednak skupiać się na jednym wątku, pojawiają się co najmniej trzy – oprócz standardowego podążania drużyny krasnoludów i hobbita do celu – tak postanowiono dołożyć wyjaśnienie narodzin Saurona, rodzącego się romansu pomiędzy dwiema różnymi rasami czy pościgów elfów za hobbitami. Dzieje się dużo, jednak można odnieść wrażenie, że fabuła została posiekana, a tym samym stała się nieco chaotyczna. Montaż scen nie podbił mojego serca, a wręcz jestem nim rozczarowana. Odstaje on poziomem zarówno od trylogii Władcy Pierścieni jak i pierwszej części Hobbita. Owszem, opanowanie tak dużej ilości materiału, jest zadaniem bardzo trudnym, lecz i przecież we Władcy Pierścieni, od drugiej części, śledzimy kilka wątków jednocześnie, nie odczuwając przy tym dyskomfortu. „Pustkowie Smauga” gubi się, przytłacza, a przy tym nie wydaje się być filmem spójnym. Bliżej mu do posklejanych scen, które nie do końca do siebie przystają niż do wciągającego, pełnego obrazu. Przyznam szczerze, że kilka razy zerknęłam na zegarek, by zobaczyć, ile zostało jeszcze do końca filmu. Co nie miało miejsca w przypadku części pierwszej. Winę zrzucam właśnie na montaż, który zmniejszył napięcie pomiędzy poszczególnymi scenami.

Skądś to znam…

Nietrudno również o déjà vu . Podczas seansu odniosłam wrażenie, że kilka scen już gdzieś widziałam. I to niestety we „Władcy Pierścieni”. Powtarza się więc romans pomiędzy dwiema rożnymi rasami jak i trafienie podczas ucieczki do komnaty pełnej krasnoludzkich trupów. Także krążenie po zakamarkach Samotnej Góry może przywołać wspomnienia. Bo przecież i Moria skrywała wiele niebezpieczeństw przed którymi nasi mali bohaterowie musieli uciekać. I nie chodzi mi tu o rozwiązania stricte fabularne, a bardziej samo spojrzenie reżysera, który postanowił wykorzystać już znane wszystkim ujęcia i elementy. Pójście na łatwiznę czy ukłon w stronę wielbicieli tolkienowskiej trylogii?

Dwie zamiast trzech

Po seansie z D. doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem byłoby skrócenie filmu i przygotowanie dwóch zamiast trzech części. Materiału nadal dużo, jednak nie pojawiłyby się ani zbędne dłużyzny, ani tym bardziej niepotrzebne wątki. Być może w ten sposób powstałyby dwa genialne obrazy, a tak w kinach zagościła tylko (bardzo) dobra część. Gorsza niż pierwsza i miejmy nadzieję, że gorsza od trzeciej, która zamknie wszystkie napoczęte wątki.

Koniec narzekania

To wszystko, jeśli chodzi o wady filmu. Reszta pozostaje bez zmian w stosunku do części pierwszej. Nadal zachwyca gra aktorska. Każdy z aktorów wiedział co robi, po co jest i jakie ma zadanie do wykonania. W żaden sposób wykreowane na ekranie postaci nie wydają się sztuczne i nie pasujące do całości. Freeman, Mckellen, Armitage – to tylko trójka głównych bohaterów. Każdy z krasnoludów ma swój urok, i osobowość, dzięki czemu nie na ekranie nie ma bezpłciowych postaci. Nawet Orlando Bloom czy Evangeline Lilly (znana z serialu Lost), grająca Tauriel spisali się bardzo dobrze. Warto również wspomnieć o smoku, który choć komputerowy, to wykorzystujący głos Benedicta Cumberbatcha. Świetny dubbing, oddający szaleństwo niezrównoważonego, despotycznego potwora strzegącego kupy złota.

Orki i wszystkie inne stwory i potwory wydają się jeszcze bardziej przerażające. Ujęcia z bliska ukazują kunszt grafików, którzy zadbali o przerażające i wzbudzające strach szczegóły. Jest ohydnie, brzydko, a przy tym realistycznie. Nie przesadzili z nadmierną charakteryzacją, dzięki czemu widz z pewnością nie chciałby spotkać takiej szkarady na swojej drodze.

I na sam koniec muzyka. Motywy, kompozycje nawiązujące do Władcy Pierścieni jak i poprzedniej części zachowują klimat Śródziemia i powieści. I choć może tym razem ciarki nie przeszły mi po plecach, to jednak za każdym razem słysząc muzykę w tle czułam, że jestem w świecie, który dobrze już znam i który kilkanaście lat temu pokochałam całym sercem.

Jako wielka fanka Władcy Pierścieni, cieszę się, że mogę jak najdłużej obcować w tym bajecznym, ale i jednocześnie przerażającym świecie, gdzie na nowo rodzi się zło. Patrząc jednak obiektywnie, trzy części filmu to za dużo – widać zbyt duże nadmuchanie filmu zbędną treścią, która tylko sztucznie przedłuża życie produkcji i nabija kolejnymi zerami konta bankowe wytwórni. Pomimo to polecam, bo „Hobbit” nadal zachwyca. Może mniej, ale nadal bardzo mocno.

Tytuł: Hobbit: Pustkowie Smauga
Rok premiery: 2013
Gatunek: fantasy
Moja ocena: 8/10

[mc4wp_form id="3412"]


%d bloggers like this: