Jeden człowiek, jeden rower i 28 800 km – „Człowiek, który objechał świat na rowerze” Mark Beaumont

  11 grudnia, 2013

Czlowiek_ktory_objechal_swiat_na_rowerze

Gdyby zliczyć ilość blogów oraz książek podróżniczych, pisanych zarówno przez amatorów, którzy realizują swoje marzenia jednorazowo jak i zapalonych podróżników, dla których dzień w domu jest dniem straconym, uzbierałaby się ich za pewne ogromna liczba. Nie każda pozycja jest warta uwagi, nie każda też wywołuje emocje. Wiele z nich powiela schemat tylko po to, by o nazwisku było choć przez kilka chwil głośno. Jednak w gąszczu publikacji podróżniczych na uwagę zasługuje książka „Człowiek, który objechał świat na rowerze”.

Już sam tytuł działa magnetycznie, szczególnie dla fanki książki „80 dni dookoła świata”. Mark Beaumont jak i Fileas Fogg muszą zmierzyć się z upływającym czasem, by okrążyć kulę ziemską i dotrzeć ponownie w miejsce, z którego wyruszyli.

Wyzwanie.
Presja czasu.
Zwycięstwo.
Podróż dookoła świata.


3

To cztery określenia łączą obu Panów, stawiając ich na linii startu wyścigu. Dzieli ich niemal wszystko: wiek, sposób życia, a przede wszystkim sposób podróżowania oraz motywacje. Gdy jeden chce wygrać zakład, drugi dąży do pobicia rekordu świata na rowerze. I dlatego „Człowiek, który objechał świat na rowerze” Marka Beaumonta to książka niezwykła. Pokazuje jak silna jest wola człowieka, który obrał cel teoretycznie nieosiągalny dla zwykłej jednostki. Z rowerem, czterema sakwami i podstawowym wyposażeniem pozwalającym przetrwać mu w terenie pod namiotem, objeżdża prawie wszystkie kontynenty odbywając najdłuższą, a jednocześnie najbardziej ekstremalną podróż swojego życia.

CC | Źródło: en.wikipedia.org
CC | Źródło: en.wikipedia.org

Plan był prosty: minimum 160 km dziennie pozwoliłoby mu pokonać stary rekord o ponad dwa miesiące. Wydawałoby się, że założenie jak najbardziej realne dla osoby, która do wyprawy przygotowywała się zarówno pod względem kondycyjnym jak i logistycznym. Jednak plan to jedno, a życie to drugie. Wbrew pierwotnym założeniom na drodze Marka pojawiło się wiele przeszkód zarówno w postaci awarii sprzętu jak i ludzi, których spotkał po drodze. A to pęknięte szprychy, a to koło. Pal licho, gdy zbliżasz się do miasta lub przejeżdżasz przez tereny zamieszkane. Co jednak zrobić, gdy awaria roweru dopada Cię na środku pustkowia, a ilość kilometrów do najbliższego cywilizowanego miejsca przekłada się na trzy dni drogi? Nie wspominając o niedogodnościach w postaci bolących pośladków, słabnącej lewej ręce czy obtarciach i oparzeniach, które zamieniają się w żywe rany.

Silne bóle odsiodełkowe wprawiają człowieka w dziwny stan – żołądek zaciska się, a ty nagle patrzysz na drogę w całkowitym zamroczeniu, z głową ciążącą jak ołów na sztywnym karku. Taki przenikliwy ból wpływa na całe ciało, a nie ma od niego innej ucieczki poza zejściem z roweru *

Co zrobić z policją, która zamiast wspomagać Twoje działania, znacznie je utrudnia lub zimą przy silnych wiatrach i deszczu należy rozbić namiot? Ponadto dochodzą takie elementy jak skurcze, odpowiednia ilość kalorii dostarczanych do organizmu (ponad 6000 dziennie!) i wody. I co najważniejsze – by rekord został uznany należy wszystko pilnie notować i za pomocą kartki jak i GPS. Niełatwo pobić rekord Guinessa.

Jednak Mark Beaumont, choć często wyczerpany i niewyspany, starał się, by każdego dnia, choć zbliżyć się do wyznaczonej normy. Pomimo licznych przeszkód pedałował przed siebie, gdyż tylko tak zbliżał się do celu:

Kiedy ból nasila się do granic wytrzymałości, nie wolno się zatrzymywać, bo przynajmniej robi się jakieś postępy. Jeśli usiądziesz samotnie przy drodze, to i tak będzie cię bolało, a na dodatek pozostaniesz w tym samym miejscu. **

195 dni to dni walki z samym sobą. Z bólem i samotnością, a także wieloma dołkami mentalnymi, podczas których nie widzisz sensu kontynuacji przedsięwzięcia. Mark Beaumont to nie robot, który pruł do przodu nie zważając na żadne przeszkody, które pojawiły się po drodze. Jak każdy człowiek, który samotnie podejmuje się takiego wyzwania, walczył o przetrwanie i utrzymanie się w wyścigu. Gnał do przodu, ale i miał dni przestoju. Spotkanie z przyjaciółmi, pomimo cierpień z powodu braku bliskich osób, sprawiały, że jego mobilizacja opadała. A im bliżej końca, tym bardziej nerwowo działały na kolarza wszelkie niedogodności i utrudnienia. Pomimo to pedałował. Nie przestawał. Nie poddał się. Dojechał.

CC | Źródło: en.wikipedia.org
CC | Źródło: en.wikipedia.org

To jednak nie tylko zwycięstwo pojedynczego człowieka. Książka pokazuje, że realizacja tak dużego przedsięwzięcia to nie tylko sukces jednego człowieka. Mark musiał codziennie znajdować w sobie pokłady siły, by po raz kolejny wsiąść na siodełko, mimo bólu oraz perspektywy konieczności przejechania wielu tysięcy kilometrów. Gdyby jednak nie jego mama oraz osoby, które wspomogły go dobrym słowem, noclegiem czy bezinteresowną pomocą w czasie podróży, z pewnością nie pokonałby 28 800 kilometrów w tak krótkim czasie.

Ktoś z pewnością spyta, czy warto przeczytać książkę, w której nie ma akcji, nie ma przygód i spotkań z tubylcami. Jest tylko pedałowanie i próba pobicia rekordu. Śpieszę więc z odpowiedzią – „Człowiek, który objechał świat na rowerze” to historia ambitnego, młodego mężczyzny, który podjął się wyzwania i walczył z własnymi słabościami. I to czyni publikację wartą przeczytania – by zobaczyć, że warto realizować marzenia, być sobą i podążać obraną ścieżką, pomimo kłód, które życie rzuca nam pod nogi.

* Mark Beaumont, „Człowiek, który objechał świat na rowerze”, wyd. Pascal, Bielsko-Biała, 2013, s. 288
** Tamże, s. 292

Tytuł: Człowiek, który objechał świat na rowerze
Autor: 
Mark Beaumont
Wydawnictwo: 
Pascal
Ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki, dziękuję portalowi sztukater.pl

Poznaj człowieka o równie niezłomnej woli:
Hillenbrand_Niezlomny

[mc4wp_form id="3412"]