Cycki i wóda – to pierwsze słowa, które cisną się na usta, gdy obejrzymy kilka pierwszych scen. Nie, nie pierwszych. Gdy obejrzymy cały film, nadal to wrażenie pozostaje. Ale… No właśnie to ale czyni filmy Wojciecha Smarzowskiego wyjątkowymi na tle wielu innych rodzimych produkcji. Bo choć stylistyka wydaje się podobna do niemal każdego polskiego filmu, gdzie kurwa kurwę pogania (wybaczcie słownictwo), a laskę robi co druga dziewczyna, to reżyserowi udało się trzymać napięcie przez cały seans. I przemycić kilka celnych uwag. I świetnie przedstawić polską, brudną rzeczywistość. I… I mogłabym tak długo wymienić, bo film jest udany i dawno nie miałam do czynienia nie tylko z dobrym scenariuszem, ale również samymi zdjęciami i montażem, które „Drogówkę” wybijają ponad polską przeciętność.
Każdy kto ma życzenie, może obejrzeć film w celach „edukacyjnych”. By zobaczyć jak się pieprzą policjanci i jak powinno wręczać się łapówkę. Jak uniknąć kary a jednocześnie dobrze się bawić. Ci jednak wyjdą nie zbyt zadowoleni, bo „Drogówka” poprzez montaż nie jest już tak łatwa w odbiorze. Wymaga skupienia i przyswojenia malowanej na ekranie historii. Bo każde ujęcie ma swoje znaczenie, a wyjście z pokoju, by zrobić herbatę może nieźle zamieszać nam w głowach i pozostawić w niezrozumieniu.
Po pierwsze policjanci
Wojciech Smarzowski w swych filmach bierze pod lupę polskie społeczeństwo. Nieważne, czy będą to czasy po II wojnie światowej czy zatęchły PRL. Nieważne czy będzie to społeczeństwo XXI wieku. Ważne, że za każdym razem nie owija w bawełnę, nie szuka wymówek i nie stara się „ugrzecznić” tego co jest ciemne, brudne, przesiąknięte złem i demoralizacją. Nigdy nie wybiera drogi na skróty, choć trudno czasem uwierzyć, by życie było tak okrutne. Tym razem, zgodnie z tytułem, dostajemy policjantów niższych szczebli: patrolujących polskie drogi, wypisujących mandaty, pilnujących ładu i porządku. Reżyser, zamiast pokazać nam świetlaną drogę, jaką podąża uprzywilejowana grupa zawodowa, pokazał jej ciemną stronę. Tę najciemniejszą – za którą stoją nie tylko oni sami, ale my wszyscy.
To jedna z rzeczy, którą możemy odczytać z filmu. Gdyż całe społeczeństwo jest winne. – policjanci, bo biorą i pozwalają na to; kierowcy, bo zamiast płacić mandat szukają innych „rozwiązań”; przełożeni, bo puszczają wysoko postawionych; system, bo Ci wysoko postawieni manipulują nami, maluczkimi. I kiedy obejrzy się film do końca, reżyser nie pozostawia złudzeń. W brudnym świecie nie ma happy endów. Nie ma też sprawiedliwości. Gdy w grę wchodzą pieniądze nie liczy się nic, co mogłoby przeszkodzić w walce o mamonę.
W filmie przewija się wiele wątków. I choć uczestniczymy w pewnym „śledztwie” przeprowadzane przez osobę podejrzaną, tak naprawdę samo dochodzenie staje się nieważne. Widzimy jak główny bohater odkrywa poszczególne elementy układanki, składa je, choć początkowo żadne z nich nie pasuje do siebie. Obserwujemy rozpacz targającą ludźmi, którzy próbują dowieść prawdy, niezdrowe relacje w rodzinach policjantów, a przede wszystkim widzimy skorumpowany świat dotykający każdego, kto znajdzie się w zasięgu niszczycielskiej siły. Nieważne, że na co dzień jesteś nic nie znaczącym szeregowym, który nie wychyla się ponad szereg. Nieważne, że skrupulatnie wypełniasz swoje obowiązki. Gdy maszyna zostanie wprawiona w ruch, już się nie zatrzyma, a twój los jest przesądzony.
Fabułę filmu podkreślają zdjęcia, które są brutalne. Wielokrotnie obserwujemy filmy kręcone z ręki – efekt znany z dobrych i tych gorszych horrorów, który utrzymuje uwagę widza, ale i też trzyma go w napięciu, nadając całemu widowisku pozorów realności. Podążając za bohaterami, czujemy się, jakbyśmy ich śledzili i uczestniczyli w ich życiu. Rwane, szybkie ujęcia dodają dynamiki nie pozwalają oderwać myśli od gonitwy odbywającej się na ekranie. Często niewyraźne kadry wprowadzają nas w stan otępienia i czujemy się jak bohaterowie, którym właśnie urwał się film.
W ten stan świetnie wpasowali się aktorzy, którzy wypadli wyśmienicie ekranie. Role męskie świetnie obsadzone, żeńskie nieco kuleją. Julia Kijowska, grająca Marię Madecką, wdającą się w romans z Ryszardem Królem, jest mało przekonująca, jej mimika, ruch ciała są sztywne, mało wyraziste, nie pozwalające „poczuć” postaci. Izabela Kuna, choć samą aktorkę trawię, tu zupełnie grała niczym oderwana od rzeczywistości. Przyszła na plan, odczytała dialogi, trochę popłakała i.. wróciła z powrotem do domu. Pozostali z obsady, być może ze względu na rozbudowane postaci, wypadają zdecydowanie lepiej. Zarówno Bartłomiej Topa (w końcu nie przypominał Zenka ze „Złotopolskich” 😉 jak i Arkadiusz Jakubik zagrali świetnie. Zresztą reżyser zadbał, by ich postaci były frapujące od samego początku. Zachowywali się niczym zdesperowani policjanci, którzy muszą odreagowywać swoje przegrane życie w seksie z innymi kobietami czy kieliszkiem wódki.
Czym jest film? Metaforą czy zwykłym powiększeniem społeczeństwa? Thrillerem czy filmem obyczajowym? Czym by nie było, „Drogówka” to film, który opowiada. Opowiada na wielu płaszczyznach i dając na sam koniec satysfakcję. Co ważne, reżyser nie rozwiewa wątpliwości do samego końca, a każdy szczegół ma jakieś znaczenie. Pytania te pozostają otwarte, nie dając łatwej odpowiedzi.
Tytuł: Drógówka
Rok premiery: 2013
Gatunek: kryminał, obyczajowy
Moja ocena: 8/10