O tym, jak było w czasie II wojny światowej, ile wycierpiano i ile przelano krwi, napisano bardzo wiele. Wielokrotnie opisywano życie w obozach, do których trafiano nie tylko w czasie wojny, ale również po jej zakończeniu. Skazanych na sowieckie łagry było bardzo wielu i wielu z nich nie doczekało się wolności. Osobom, którym udało się wytrwać do końca, pomimo wielu trudów, przeciwności, a także w wielu przypadkach nawet otarcia się o śmierć, zawdzięczamy (choć słowo wydaje się być nie na miejscu), wspomnienia z tego okresu. W ostatnim czasie pogrążyłam się w lekturze książki „Przeżyłem sowieckie łagry” Józefa Hermanowicza i jestem pod wielkim wrażeniem zarówno tego, co napisał, ale przede wszystkim jakim był człowiekiem.
Józef Hermanowicz był księdzem, który w czasie aresztowania przebywał w Harbinie (jednej z mieścin w Chinach). Został oskarżony o wiele niedorzecznych rzeczy, między innymi o szpiegostwo. Już od pierwszych stron, gdy czytamy z jakimi absurdami sowieckiej polityki i prawa, musiał zmierzyć się ksiądz Hermanowicz, otwiera się nóż w kieszeni. Niesłuszne pomówienia, próba wymuszenia przyznania się do winy, śledztwo, które niewiele ma wspólnego z dzisiejszym dochodzeniem do prawdy czy ostatecznie proces, który odbywa się zaocznie, bez oskarżonych – wszystko to, mogliśmy przeczytać w książkach o tej tematyce. Podobnie zresztą jak o życiu w obozie, o chorobach, nadludzkiej pracy, zdobywaniu jedzenia czy po prostu o przetrwaniu jak w opowiadaniach Grudzińskiego. Jest jednak coś, co wyróżnia książkę „Przeżyłem sowieckie łagry” na tle innych pozycji tego typu.
Józef Hermanowicz to ksiądz, ale przede wszystkim człowiek, który nie stracił wiary ani też nie ugiął się sowieckiemu reżimowi. Jego wspomnienia (szczególnie te z pierwszego okresu kary) są nie tylko przerażające, ale również napisane z pewnego rodzaju dystansem. Bardzo często fakty miesza z dowcipnym komentarzem, który rozwiewa ponure chmury zbierające się nad głową czytelnika. Nie sądziłam, że książka o łagrach wywoła u mnie uśmiech na twarzy. I nie, nie jestem człowiekiem bez serca, ale dystans jaki miał Hermanowicz, swoboda z jaką pisał, a także elementy humorystyczne, sprawiają, że książkę czyta się z zaciekawieniem. Autor nie użala się nad swym losem, choć nie raz i nie dwa ma wszystkiego dość. Dopadają go chwile zwątpienia, ale mimo to trwa w swojej wierze. Jego postawa jest przykładem jak człowiek może dostosować się do warunków i być może właśnie dzięki próbom zachowania choć odrobiny optymizmu, poczucia humoru oraz sporej dawki ironii do otaczającego świata, pozwoliły mu na doczekanie się chwil wolności. Podziwiam autora za nie sprzedanie własnej duszy.
Wystarczy przeczytać jeden z fragmentów, by zobaczyć, w jaki sposób Hermanowicz pisze i radzi sobie z rzeczywistością:
„Miałem też i gościa – była to wielka i bardzo zagłodzona pluskwa. Pewnie wysłana na zwiady – odbyła wielką podróż, aby znaleźć świeżą krew. Ale ja, nie biorąc pod uwagę jej pionierskich zapędów i nie patrząc, że przyszła w delegacji, bez sądu skazałem ją na śmierć… za szpiegostwo.” [1]
Trudno zresztą nie dopatrzeć się, co tak naprawdę miał na myśli Hermanowicz, opisując swoją przygodę z pluskwą. Takich fragmentów w książce jest bardzo dużo i być może stanowią one próbę uporania się ze straszliwymi wspomnieniami związanymi z sowieckimi obozami.
Życie w łagrze opisywane było już wielokrotnie – jednak za każdym razem, gdy czytam o tytanicznej (często tak naprawdę syzyfowej) pracy, jaką musieli wykonywać zarówno młodzi jak i starzy, zdrowi jak i schorowani, dopada mnie uczucia przerażenia i myśli, które chyba każdy zna: „Jak ktoś mógł trzymać ludzi w takich warunkach? Jak można było skazywać niewinnych ludzi na tak nieludzką karę?”. Zaskakujące jest to, jak Rosjanie ukrywali prawdziwe oblicze łagrów:
„Co innego więzienie na Łubiance. Bo tam jak poinformował mnie znajomy ksiądz – jest część pokazowa. Tam lokaje podają cztery razy dziennie jedzenie. Roznoszą je w rękawiczkach. Takie więzienie, podobnie jak i pokazowe kołchozy i fabryki, są zbudowane po to, aby mogli je oglądać goście z zagranicy. Po zwiedzeniu bezkrytyczni turyści porównują je do amerykańskich.” [2]
Hermanowicz w swojej książce pokazuje coś jeszcze. Jak ludzie pomagają sobie w cierpieniu i jak próbują ulżyć przyjaciołom czy nawet nieznajomym. Ukazuje więzi, jakie powstają pomiędzy skazanymi: „Palenie bardziej łączy tych obcych sobie, a często i wrogich ludzi niż jakiekolwiek idee czy wspólnota zainteresowań (…). Wśród palaczy można podziwiać ich oszczędność, usłużność wzajemną i ofiarność. Czyż nie jest to prawdziwa miłość bliźniego, gdy Japończyk daje „popalić” Rosjaninowi, Niemiec oddaje ostatnią zapałkę Żydowi, Ukrainiec dzieli się z Polakiem kawałkiem papierosa, a Słowak Węgrowi wysypuje resztę tytoniu do nadstawionego oddzierka gazety?” [3]. Zdarzają się jednak i tacy, którzy kradną, donoszą władzom sowieckim czy nawet potrafią zabić.
Autor musiał zmierzyć się z jeszcze jednym problemem. Jako ksiądz chciał pełnić swoją posługę, a władze sowieckie tego nie umożliwiały. Wręcz przeciwnie, zakazywały jakichkolwiek praktyk religijnych. Pomimo to Hermanowicz pokazuje, że nawet w tak niesprzyjających warunkach, można poradzić sobie i wywiązywać się ze swoich obowiązków.
Książkę „Przeżyłem sowieckie łagry” gorąco polecam, bo choć wiele już na ten temat napisano, ksiądz Hermanowicz swoją postawą pokazuje, że nie wolno się poddawać ani też tracić nadziei. Nawet w niesprzyjających warunkach powinniśmy żyć zgodnie z własnymi przekonaniami. Pokazuje również, że dużo zależy od wiary, jaką żywimy. Bez niej można zwątpić w otaczający świat, ludzi, a nawet własne życie.
Tytuł: “Przeżyłem sowieckie łagry”
Autor: Józef Hermanowicz
Ilość stron: 371
Wydawnictwo: Promic
Ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję portalowi sztukater.pl
Zdjęcia pochodzą ze strony wydawnictwa
[1] Józef Hermanowicz, „Przeżyłem sowieckie łagry”, wyd. Promic, Warszawa 2012, s. 52.[2] Tamże, s. 351.
[3] Tamże, s. 124.