By opowiadać krótkie historie, które nie liczą więcej niż kilka stron należy mieć dar. Dar opowiadania, dzięki któremu na przestrzeni kilkuset słów nie dość, że da się zawrzeć niezwykłą historię, to jeszcze wyciągnąć z niej zaskakujące wnioski. „Przypływ zachwytu” Arthura Gordona to książka, która puchnie od ilości świetnych anegdot i opowiastek. Strony mijają, a Ty zaczynasz zdawać sobie sprawę, że i Twoje życie zbyt szybko przemija i coś należy z nim zrobić.
„Przypływ zachwytu” to zbiór. Nie ma tu jednej fabuły, zapadających w pamięć bohaterów, do których zdążymy się przyzwyczaić i z którymi będzie trudno się rozstać po zamknięciu książki. „Przypływ zachwytu” to zbiór historii zręcznie opowiedzianych. Gdy zastanawiam się nad ich sensem, na myśl przychodzą mi bajki Krasickiego, które w poetycki sposób świetnie oddają ludzką naturę i rzeczywistość. Arthur Gordon, choć w formie dłuższej przedstawił otaczający go świat na podstawie własnych doświadczeń i przemyśleń. A im dłużej zaczęłam się zastanawiać, przyszedł mi na myśl jeszcze jeden wniosek: książka to niemal szkolenie coachingowe tyle że w dużo lepszym wydaniu, które ma nam uzmysłowić ważne wartości w życiu.
„Przypływ zachwytu” to zbiór podzielony na logiczne części. Jest ich osiem i każda z nich skupia się na innym elemencie życia. Na innych emocjach. Na innych wartościach. Autor nazywa je darami. Części nie są powiązane, nie obowiązuje żadna chronologia. Każda historia stanowi odrębną całość, którą można przeczytać w dowolnym momencie, bez znajomości poprzednich. W ten sposób Gordon prowadzi nas przez świat, pokazując rzeczy, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi. Przykuwa, uwodzi nas ciekawymi spostrzeżeniami i spotkaniami z interesującymi ludźmi. Choćby spotkanie z autorem „Księgi Dżungli” Rudyardem Kiplingiem – spotkanie niezwykłe, dające do myślenia, zarówno nam jak i samemu Gordonowi. Anegdoty mnożą się – poznajmy nie tylko samego pisarza-dziennikarza, ale także jego rodzinę, przyjaciół, znajomych, ludzi, z którymi spotkał się przez przypadek.
Poszczególne rozdziały warto czytać wtedy, kiedy są one rzeczywiście potrzebne. Nie na siłę. Wtedy, kiedy jest nam źle lub dręczy nas problem. Wtedy każda z tych króciutkich historyjek okaże się lekiem na zranioną duszę, balsamem na „poranione ciało”.
„Przypływ zachwytu” jest zbiorem wartościowym, który powinien stanąć na półce każdego. I choć sam Gordon jest człowiekiem wierzącym, nie narzuca czytelnikowi swoich poglądów. Wskazuje jedynie jedną z dróg, którą można podążyć. Czasem pokazuje sprawdzone sposoby, jak odbić się od dna, innym razem opowiada anegdotę, która radosnym wydźwiękiem poprawia nastrój. Poczułam smutek, gdy zamknęłam książkę, bo przez kilka godzin znalazłam się w świecie, gdzie problemy nie przysłaniają świata i zawsze znajdzie się sposób na ich rozwiązanie. Gordon otworzył szerzej drzwi od domu, wpuścił obcych, by pokazać im, jak można żyć i przede wszystkim jak cieszyć się nawet z drobnych rzeczy, które mogą spotkać nas na drodze. Być może muszla, którą zobaczysz na plaży stanie się Twoim amuletem, zmieni Twój pogląd na świat? A może dostrzeżesz potrzeby innych, a jednocześnie sam staniesz się szczęśliwy?
Gdy znajdujesz się gdzieś na rozstaju dróg, warto otworzyć książkę, przeczytać optymistyczne słowa Gordona i na chwilę zapomnieć o przeszkodach, które nie pozwalają Ci ruszyć do przodu.
I choć sam pisarz wymienia wiele darów, on z pewnością posiada jeden: dar obserwacji i słuchania innych.
Tytuł: “Przypływ zachwytu”
Autor: Arthur Gordon
Ilość stron: 256
Wydawnictwo: WAM
Ocena: 10/10
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję portalowi sztukater.pl
Zdjęcia pochodzą ze strony wydawnictwa