Tytuł zapowiadał niezłą zabawę. Opis pozwolił na nastawienie się, że oto trzymam w dłoniach książkę rodem z ludlumowskich fantazji. Pierwsze w Polsce popkulturowe muzeum, tajni agenci z Rosji i USA, śledztwo, morderstwa – wszystko to miało stanowić niezapomnianą rozrywkę, polską, ale jak przesiąkniętą amerykańskim piórem, sensację. Pierwsze strony zapowiadały się nieźle. Nawet trzymały w napięciu, zaciekawiały, wprowadzały w mały świat fantazji. Tajne laboratorium w centrum Krakowa, w którym przeszczepienie twarzy innego osobnika to pikuś? Czemu nie! Bo w końcu czy nie o to chodzi, by trochę oderwać nas od rzeczywistości? By spiski, pościgi itp. były jak najbardziej spektakularne? Jest tylko jeden warunek – czytelnik musi w to uwierzyć.
Jednak zagłębiając się coraz bardziej w lekturę, zastanawiałam się, czy przeniesienie tego, co sprawdza się na rynku amerykańskim, jest dobrym pomysłem. Bo wraz z upływem czasu, a więc i postępami w śledztwie miałam wrażenie zbyt dużego odrealnienia, co jednocześnie sprawiło, że przestałam wciągać się w fabułę. Otóż już na pierwszych stronach, poznajemy trzech panów zamieszanych w sprawę: Hartmana i Kuzniecowa, a także pozornie nieogarniętego Harry’ego. Już na samym początku poznajemy ich ciemne sprawki, wiemy, że gra toczy się o tajemniczą pigułkę. Kiedy ich plany dotyczące zmiany porządku na świecie komplikują się przez niedopatrzenie Harry’ego, w całe zamieszanie zostaje wplątane Muzeum Hansa Klossa. Od tej pory trup ściele się gęsto, nawet w środku dnia i wśród tłumu. Od tego też momentu nie tylko podążamy za Kuzniecowem, ale również za katowicką policją i ich śledztwem. Dla miłośników Ludluma i książek sensacyjnych, powinna to być wystarczająca zachęta. Dariusz Rekosz pomysł miał genialny, lecz samo wykonanie zaczęło kuleć w chwili prowadzenia fabuły dwutorowo. Podczas gdy z zainteresowaniem śledzimy poczynania rosyjskiego agenta, tak zmagania policji wydają się być zupełnie nieinteresujące. Tym bardziej, że sprawców zabójstw znamy.
Niepotrzebnie został wtrącony wątek romansu właściciela Muzeum z dziennikarką. Nic nie wnosił do fabuły, nie wciągał i nie wzbudzał zainteresowania. Podobnie zresztą jak inne budzące się na posterunku policji uczucie. Ot, krótkie przerywniki fabuły, które miały najprawdopodobniej uatrakcyjnić książkę i przyciągnąć większą liczbę czytelników.
Jedno trzeba przyznać – „Zamach na Muzuem Hansa Klossa” czyta się bardzo szybko. Sporo dialogów, prosta konstrukcja zdań i z pozoru wciągająca fabuła. I gdyby nie samo śledztwo z lekko nienaturalnymi dialogami, książka byłaby bardzo interesującą pozycją. A tak mamy do czynienia jedynie z przeciętnym utworem, który jedynie częściowo nas porywa, częściowo pozostawia obojętnymi.
***
A jak było naprawdę z Muzeum?
Muzeum Hansa Klossa zostało otwarte 1 marca 2009 roku. Na stronie Histmag.org można przeczytać relację oraz obejrzeć zdjęcia z wystawy. Było to muzeum komercyjne i najprawdopodobniej pierwsze w Polsce, które wykorzystało w tak dużym stopniu zjawisko popkulturalne. Dariusz Rekosz sprytnie i ciekawie oparł swoją powieść o w sumie prawdziwe wydarzenia. Bo i właściciel ten sam (Piotr Owcarz) i data otwarcia jak i nawet zamknięcia się zgadzają. Zgadza się również oficjalny powód zamknięcia, jednak w książce, jak w prawdziwym amerykańskim filmie sensacyjnym, kryje się za nim międzynarodowy spisek.
Oficjalnie rząd wprowadził nowelizację ustawy, w której zakazuje się wykorzystywania nazwy muzeum przez firmy komercyjne (nastawionych na zysk nie na popularyzację sztuki). Teoretycznie chodzi między innymi o poszanowanie instytucji jaką jest Muzeum. Piotr Owcarz, nie chcąc walczyć z bezsensownym prawem, postanowił zamknąć Muzeum Hansa Klossa, mimo że cieszyło się sporym zainteresowaniem. Ba, nawet Urząd Miasta w Katowicach był zadowolony z inicjatywy, z jaką wyszedł polski przedsiębiorca (oczywiście inicjatywy otwarcia a nie zamknięcia).
I oczywiście narzuca się pytanie: dlaczego wprowadza się taką konserwatywną ustawę, skoro na świecie z powodzeniem powstają bardzo ciekawe muzea prywatne (i komercyjne!), które bardzo często dalekie są od skostniałych i przestarzałych form, nudzących przeciętnego człowieka? Mimo że nie wychowałam się na serialu „Stawka większa niż życie”, zamykanie się na tego typu inicjatywy zabija życie kulturalne zwykłych ludzi, którzy niekoniecznie chcą oglądać renesansowych malarzy czy współczesną sztukę. Niby to tylko spór o nazwę, niby nadal może powstać miejsce, które będzie muzeum, lecz oficjalnie nim nie będzie. Ale w końcu jak wskazać funkcję takiego miejsca ludziom. Widzisz „muzuem” i wiesz, co spotka Cię w środku…
A może rzeczywiście wszystko zostało ukartowane, a teoretycznie nieco fantastyczna wizja Rekosza, daleko od prawdy nie jest?
Moja ocena: 5/10
Tytuł: “Zamach na Muzeum Hansa Klossa”
Autor: Dariusz Rekosz
Wydawnictwo: KSIĄŻKI G+J
Za możliwość przeczytania książki, dziękuję portalowi sztukater.pl
Zdjęcia pochodzą ze strony wydawnictwa