Jak guru miłości zalicza wtopę roku

  8 sierpnia, 2012

Pierwszy film z brzegu. Włączam – pierwsze sceny mijają. Zapowiada się interesująco. Szkoda tylko, że zainteresowanie trwa jedynie 5 minut. Bo im dalej w las, tym gorzej. Sceny prześcigają się się w walce o miano „głupota roku”. Co byś nie myślał, jak się nie nastawił, to i tak przegrasz. Bo głupota zwycięża. A szkoda, bo czasem odrobina wysiłku i mogłoby powstać coś ciekawszego, interesującego, zapierającego dech w piersiach. Lenistwo sprowadziło twórców do poziomu niezrozumiałego dla przeciętnego widza; do poziomu, który powinien zostać schowany głęboko w kanciapie, a taśmy z filmem spalone na stosie.


3

„Guru miłości”, gdyż dzisiaj o nim mowa, to film, który z pozoru wydawał się ciekawą historią. Poznajemy guru Pitkę – „prawdziwego” człowieka Wschodu, który dorobił się milionów, żerując na naiwności Amerykanów. Guru Pitka pokazuje jak kochać siebie i innych, jak okazywać uczucia i przetrwać w związku. Wielbiony przez aktorów i celebrytów, nagle zostaje zepchnięty na drugie miejsce w świecie terapii Wschodu. By to zmienić otrzymuje zadanie do wykonania – ma naprawić małżeństwo znanego hokeisty.

Przed obejrzeniem filmu, nie przeczytałam ani jednej opinii, nie zerknęłam na ogólną ocenę filmu. Tak naprawdę nie wiedziałam nawet, o czym będzie opowiadał. I to był mój błąd. Do samego końca czekałam na eksplozję humoru, absurd czy twist, który wbiłby mnie w fotel. Przez prawie 1,5 h patrzyłam w ekran i próbowałam zrozumieć coraz gorszą fabułę, a kopulujące słonie na lodowisku (przepraszam za spoiler) wprowadziły mnie w istną konsternację.

Pomysł sam w sobie wydawał się ciekawy. Wyśmianie nienaturalnej wręcz fascynacji wszystkim, co wschodnie, jakby tam mieściły się wszystkie prawdy i rozwiązania życiowych dylematów plus kilka nawiązań do świata celebrytów mogło stać się świetnym materiałem na komedię. Scenarzysta jak i główny aktor – Mike Myers, przygotowując dialogi, chyba zapomniał, że komedia ma śmieszyć. Jeśli wpleciono wątek romantyczny, to powinien choć częściowo wyglądać na naturalny (nawet jeśli miałby być prześmiewczy). A tu nic nie trzymało się kupy. Dialogi raziły sztucznością, niedoskonałością i humorem, którego nie byłam w stanie pojąć. Podczas całego filmu uśmiechnęłam się pod nosem może raz i nawet nie pamiętam, w którym momencie.

Dziwi mnie obecność Jessiki Alby, która wydawała mi się mądrą aktorką unikającą nie trzymających pewnego poziomu filmów. Może to z braku propozycji, a może zbyt dużej ilości wolnego czasu, zgodziła się na coś niedopuszczalnego. Nie dziwię się natomiast, że Myers zagrał guru Pitkę. Wyszło mu to dobrze i przekonywująco. Pasował jak ulał do konwencji, bohatera, kreacji – w końcu sam napisał dla siebie rolę. Zresztą nadal podąża drogą, którą obrał – tworzy bohaterów, którzy nijak pasują do rzeczywistości, robią z siebie niezrównoważonych psychicznie i oczywiście próbują na siłę rozśmieszyć widza. Mimo to za samą grę aktorską Mayersa – podniosłam ocenę filmu o jedno oczko w górę.

Nie dziwi mnie ilość zdobytych nagród. Aż trzy złote Maliny (Najgorszy film, Najgorszy aktor, Najgorszy scenariusz) + 4 nominacje do tego samego tytułu to nie lada osiągnięcie 😉

Tym miłym akcentem, kończę znajomość z „Guru miłości”. Mam nadzieję, że nie spotkam go na swej drodze.

Tytuł: Guru miłości
Rok produkcji: 2008
Gatunek: komedia
Moja ocena: 2/10
(plakat pochodzi ze strony filmweb.pl) 

[mc4wp_form id="3412"]