Zakładamy, że autor, który wydaje książkę, podpisujący owo „dzieło” imieniem i nazwiskiem ma pełne prawa do publikacji treści w nim zawartych. Ja jako czytelnik nie szukam przejawów plagiatu, nie wklejam w google kolejnych zdań książki, by stwierdzić, że zdania umieszczone w książce mogą być własnością kogoś innego. Jako czytelnik ufam autorowi, że dostarcza mi własnych treści, które oczywiście mógł znaleźć gdzieś w czeluściach Internetu, ale miał na tyle pokory, że napisał je na swój własny sposób. Wydawca, do którego zgłasza się autor również oczekuje, że zaproponowana książka nie nosi żadnych znamion plagiatu.
Doszło jednak do sytuacji, kiedy autor zawiódł zaufanie czytelników, przywłaszczając sobie czyjąś pracę. Ci, co obracają się w blogosferze, wiedzą, że istnieje wiele miejsc w sieci, gdzie miłośnicy gotowania pokazują krok po kroku jak przygotować smaczną potrawę. Nie raz można spotkać soczyste opisy i jeszcze piękniejsze zdjęcia. Pewnej autorce przepisy spodobały się na tyle, że przygotowała na ich podstawie własną książkę, którą obecnie można zakupić zarówno w księgarniach jak i w Internecie. Zawrzało w blogosferze, zawrzało w Internecie….
Co na to prawo?
Przepis sam w sobie jest ideą, algorytmem postępowania. Najczęściej zawiera listę potrzebnych składników oraz krótki opis czynności. Czy w takim razie często podawany przykład przepisu na rosół jest tak naprawdę własnością intelektualną? Czy ktoś może rościć sobie do niego prawa? Nie, ale tylko w przypadku, gdy dana osoba przygotowała zwykły opis czynności. Inaczej dzieje się w przypadku, gdy autor przepisu twórczo opisuje przyrządzenie danej potrawy. Wtedy skopiowanie tego typu tekstu jest już naruszeniem praw autorskich. Autorka kontrowersyjnej już książki niestety poszła po najmniejszej linii i wzniosła się na wyżyny lenistwa – skopiowała słowo w słowo teksty, które pojawiły się na największych kulinarnych blogach. Nie wspomniała ani słowa o autorach przepisu, ani nie uzyskała zgody na publikację od blogerów. Tworząc opisy przepisów wykorzystała znane już kopiuj-wklej. Tylko, jak mogła wierzyć, że sprawa nie zostanie nagłośniona?
Kto winien: tylko autorka czy też wydawca?
W Internecie pojawiają się zarzutu, że to na Wydawcy leży odpowiedzialność za beztroskie podejście autora. Być może jest w tym ziarno prawdy. Z pewnością wydawcy powinno zależeć, by upewnić się, że dana książka nie jest plagiatem. Jednak wystarczy kilka kliknięć, by wyszukać przykładowe umowy wydawnicze i licencyjne. Jest tam jeden ważny punkt – autor musi posiadać prawa do całości dzieła jak i jego poszczególnych części. Dla mnie jest to jasne – podpisując umowę, to na mnie leży odpowiedzialność za wszystkie nieścisłości, wszelkie nieporozumienia i za moje lenistwo.
Co dalej?
Z pewnością autorka felernej książki straciła reputację. Wydawca jej książki wydał oświadczenie, w którym stwierdza, że czekają na stanowisko autorki. Czytelnicy z blogosfery są oburzeni i wielu z nich z pewnością już nie sięgnie po książkę. Jednak wiele osób, zwykłych użytkowników sieci i wielbicieli gotowania, nie wie, że taka sytuacja miała miejsce. Jeśli możecie – nagłośnijcie. Bo co innego, gdy inspirujemy się czyjąś pracą, a co innego, gdy nie chce nam się ruszyć szarych komórek, by napisać kilka słów od siebie, i korzystamy z metody kopiuj-wklej.
Jeśli jesteście zainteresowani całą sprawą, możecie poczytać o niej: